piątek, 5 lutego 2021

Sesja ósma cz II

Chaos rodzący porządek    


Dzień rozpoczął się tak, jak każdy inny: drużyna zebrała się na parterze, życząc sobie powodzenia w dzisiejszych działaniach i rozstając się z elfką, która ruszyła na swoją codzienną zmianę w rezydencji. Dotarłszy tam, wzięła się od razu za pracę, którą było przygotowanie śniadania dla straży. Wyczekała na odpowiedni moment, żeby dodać do jedzenia wcześniej zakupionego środka przeczyszczającego i jak gdyby nigdy nic podała je nieświadomym ludziom. Sara skosztowała posiłku razem z nimi, tworząc dla siebie idealną przykrywkę niewinnej kucharki. Strażnicy opróżnili swoje talerze i zaczęli opuszczać jadalnię, kiedy pierwsza z ofiar poczuła palącą potrzebę skorzystania z toalety dla służby. Zaraz za tym nieszczęśnikiem pobiegła Sara, a po kilku minutach wszyscy okupowali dwie toalety. Zawodzenie cierpiących i dobijających się do drzwi toalet strażników wykreowało idealny chaos dla reszty drużyny, docierającej właśnie do rezydencji.

Podczas gdy w łazienkach rozgrywała się scena niczym z mało śmiesznego kabaretu, pod drzwiami rezydencji stanęli Ander wraz z Papadopoulosem. Ten drugi rozpoczął zwiad wokół rezydencji, nie spodziewając się zastać po drugiej stronie okien właściwie nikogo. Ku jego zdziwieniu, z dużego pokoju niedaleko wejścia dojrzała go jakaś kobieta, której on sam nigdy na własne oczy wcześniej nie widział. Podeszła do najbliższego okna, uchyliła je i zaczęła rozmowę z nieznajomym. Ten, wymyśliwszy na poczekaniu historię o jakimś bóstwie, podał się za jego wyznawcę i zapraszał ją do poznania tej religii. Kobieta, niezbyt przekonana tymi bzdurami, rozkazała mu wynieść się z terenu posiadłości nim wezwie straże. Bard wycofał się, szczęśliwy z uniknięcia spotkania z nieznajomą bez bariery w postaci ściany oddzielającej ich od siebie.

Papadopoulos pozostawił więc zakradnięcie się do posiadłości Anderowi, którego wspomógł czarem niewidzialności. Kiedy towarzysz oddalił się od głównego wejścia, obchodząc rezydencję w poszukiwaniu innej, alternatywnej drogi do środka, bard przebrał swoje odzienie i użył makijażu, żeby kompletnie zmienić swój wizerunek. Po tych przygotowaniach rozpoczął swoje nawoływania przed frontowymi drzwiami, mając na celu zwrócenie na siebie uwagi wszystkich pozostałych osób w rezydencji, które nie spożyły specjalnego śniadania Sary, a które mogłyby popsuć ich plany przeczesania posiadłości w poszukiwaniu dowodów przeciw Blake'owi.

Tymczasem Ander dostał się do wnętrza bocznym wejściem, po drodze zaglądając w każde okno, rozeznając się w terenie. Na początku przemierzał korytarz, który co rusz kusił go zamkniętymi drzwiami, za którymi znajdować mogłyby się bogactwa domostwa. Zignorował jednak każde z nich, dopóki nie dotarł do rozwidlenia, z którego rozchodziły się kolejne dwa korytarze. Miał wrażenie, że zabłądził w labiryncie jakiegoś podłego bogacza, obserwującego teraz jego starania i śmiejącego się mu w twarz. Ponownie ruszył jednak przed siebie, zdeterminowany, aby wykonać swoje zadanie najlepiej jak mógł pomimo niewielkiej ilości informacji o swoim położeniu w ogromnej rezydencji.

Miał już chwycić za klamkę i otworzyć drzwi, gdy echo doniosło jego uszom o zbliżających się ku niemu krokach. Choć nadal był niewidzialny, zląkł się, że zostanie wykryty. Przykleił się do ściany korytarza i wyczekiwał nadejścia osoby, modląc się do nieznanych mu bóstw, aby nie trafiło na tęgiego wojownika ledwo mieszczącego się pod sufitem. O dziwo udało się, gdyż zza rogu wyłoniła się smukła dziewczyna, na której plecach spoczywał łuk. Przechodząc obok wstrzymującego oddech Andera nie miała bladego pojęcia o intruzie znajdującym się tuż obok. Mężczyzna obserwował, gdzie zmierza nieznajoma, ta jednak zniknęła w korytarzu za rogiem.

Śpiewający przed drzwiami bard w końcu przykuł uwagę strażników, którzy ruszyli w celu zbadania tego źródła hałasu. Pierwsza do drzwi dotarła strażniczka z łukiem, która okazała się być tą samą osobą wcześniej przeganiającą barda zza okna. Nie poznała go jednak w nowym odzieniu oraz makijażu, dała się więc wciągnąć w bezcelową dyskusję o bóstwie grajka. Choć nie chciała wpuścić nieznajomego do środka, ten nalegał na małą prelekcję, a cała ta dyskusja przyciągnęła do drzwi jeszcze jednego strażnika posiadłości. Ork widocznie zdezorientowany zaistniałą sytuacją zażądał od towarzyszki wyjaśnień, które zamiast niej przedstawił mu Gembard - wyznawca boga Kalalala. Postać wydała się Orkowi tak intrygująca i przekonująca, że po małym występie zaproszono go do środka.

Całe towarzystwo zebrało się w pomieszczeniu tuż obok wejścia bocznego, którym do rezydencji dostał się Ander. Była to niewielka biblioteczka, w której większość miejsca zajmowały regały dzielące pomieszczenie na dwie strefy, a także kilka stołów. Wkraczając do tego pokoju Papadopoulos odkrył, że drużyna, której właśnie wciskał bajeczki o nieistniejącym bóstwie, składa się z poznanej wcześniej łuczniczki i orka, a także krasnoluda, maga i Gillberta we własnej osobie. Kontynuując swoją szopkę i starając się, jak mógł, aby nie dać się nakryć znajomemu bard opowiadał przypowieści o swoim bóstwie, a nawet zachęcił całą grupę do wspólnego śpiewania ku jego czci.

Tymczasem drzwi pokoju niezauważenie uchyliły się i zamknęły bezgłośnie, wpuszczając do środka niewidzialnego szpiega, który wcześniej zajrzał do większości pokojów, po drodze nie znajdując w nich niczego zdatnego do użytku. Dostrzegłszy wesołe towarzystwo, miał już zrezygnować z przeszukiwania pomieszczenia, ale jego uwagę przykuł niewielki sejf skryty na jednym z regałów pod ścianą. Był pewien, że w środku znajdzie to, po co tu przyszedł. Przyjrzał się dokumentom małej wagi leżącym na stole, wykonując najmniej ruchów jak to tylko możliwe i od czasu do czasu wstrzymując oddech, kiedy towarzystwo z drugiej strony pokoju łapało oddechy pomiędzy zwrotkami albo głośnymi śmiechami. Podchodząc do sejfu Ander zawahał się przed jego użyciem. Chociaż pokój wypełniony był gwarem wywołanym dywersją barda, nie było pewności czy sejf nie zwróci uwagi biesiadników. Wstrzymał się więc z próbą otworzenia go, nie znając nawet kodu. Zebrał z pomieszczenia, co wydało mu się przydatne i czekał, aż będzie mógł działać bardziej swobodnie.

Na jego szczęście wkrótce do akcji wkroczyła kolejna faza dywersji zainicjowana przez Sarę. Kiedy udało się jej już poradzić sobie z objawami swojego świetnego gotowania, wyparowała z toalet, jak najszybciej tylko mogła, pozostawiając tam resztę nieszczęśliwców i ich cuchnący interes. Chociaż tego nie wiedziała, doprowadziła już do śmierci dwóch strażników, a dołączyć do nich miało kolejnych dwóch, wykończonych zażytą ilością środków przeczyszczających. Elfka zajęta była teraz roznieceniem pożaru w kuchni, a następnie wymknięciem się z niej niepostrzeżenie. Skutki jej działań dość szybko rozprzestrzeniły się charakterystycznym zapachem po całej posiadłości, docierając także do biblioteki. Zaniepokojeni strażnicy czym prędzej przerwali zabawę z bardem i udali się na poszukiwanie źródła gęstniejącego z każdą minutą dymu. Wykonawszy swoją robotę, bard wyszedł za nimi z pomieszczenia, a następnie jak gdyby nigdy nic opuścił posiadłość. Sara wraz z drużyną Gillberta zajęła się próbami ugaszenia pokaźnego pożaru rozpoczętego w kuchni, nadal udając ich wierną służkę.

Ander został więc sam z misją zdobycia jakichkolwiek dowodów na Blake'a. Miał się już zabrać za sejf, kiedy do pokoju wbiegł znajomy lokaj i skierował się wprost do jego punktu zainteresowania. Pospiesznie wpisał kod i wyciągnął zawartość sejfu, mieszcząc ją bezpiecznie w swoich własnych rękach. Przeklinając los w myślach Ander udał się krok w krok za lokajem, wychodząc z pokoju, przechodząc korytarz i wchodząc do dużego pomieszczenia, z którego wcześniej łuczniczka dojrzała barda. Ten, ponownie przyczajony za oknami, wykonał próbę zmuszenia lokaja do zatrzymania się i upuszczenia dokumentów swoimi czarami. Chociaż mężczyzna zatrzymał się, przez myśl nie przeszło mu nawet porzucenie ważnych dokumentów swojego pracodawcy.

Zniecierpliwiony już Ander, chcąc jak najszybciej opuścić zadymioną i palącą się posiadłość podjął decyzję odzyskania ich ostatnią pozostałą mu opcją. Spod swojej szaty wyciągnął sztylet i jednym, precyzyjnym ruchem zakończył życie lokaja. Ten osunąwszy się na ziemię, oddał napastnikowi dokumenty dla których zginął, po czym spłonął od pochodni rzuconej przez Papadopoulosa na jego drgające w pośmiertnych konwulsjach ciało. W końcu płonęła cała posiadłość, nie będzie w tym nic dziwnego jeśli znajdą w niej jednego więcej, zwęglonego nieszczęśnika, niezdatnego już do zidentyfikowania.


0

Sesja ósma cz I

Prawda wychodzi na jaw    


Następny dzień wykorzystali na dopinanie na ostatni guzik przygotowań do być może największej akcji, którą mieli do tej pory okazję przeprowadzić w tym gronie. Podczas gdy Sara udała się na swoją zmianę w posiadłości, Nulgath miał oczekiwać pojawienia się Gillberta w karczmie - musieli porozmawiać o całej tej sytuacji, do której sam ze swoją drużyną przyłożył rękę.

Ander, Maciej i Papadopoulos zaś udali się ponownie do maga Bonasa w celu wyłożenia mu planu działania i upewnienia się, że nadal popiera ich w tej sytuacji. Po zapukaniu do drzwi powitała ich znajoma twarz służącego, który tym razem bez pytań zaprosił ich do środka. Samemu udali się na szczyt wieży, aby zastać maga zajętego pracą przy jednym ze stołów. Na widok znajomych twarzy ożywił się i od razu poprosił o informacje, a gdy te zostały mu przekazane zapewnił ich o swoim niezmiennym stanowisku w tej sprawie. Dla Bonasa przede wszystkim liczyła się sprawiedliwość, co zgadzało się z poglądem poszukiwaczy przygód. Kiedy obiecał im zająć się sprawą sprawiedliwego osądu dla Blake'a ucieszyli się, podziękowali mu i zaczęli żegnać się z magiem.

Przerwało im jednak skrzypienie otwieranych drzwi, tych samych, przez które sami tu weszli. Służący wprowadził do pokoju mężczyznę, którego przedstawił jako wysłannika króla. Mag jak i jego goście od razu spochmurnieli, a atmosfera w pokoju zgęstniała. Bonas choć spokojny, przemówił w jakby innym tonie głosu, żądając wyjaśnień. W tym momencie cały plan mógłby runąć w gruzach, gdyby nie zdolności przemawiania barda. Wyjaśnił wszystko magowi i uspokoił go, przekonując o swoich dobrych intencjach. W gruncie rzeczy miał teraz nie jeden, a dwa katalizatory, na dodatek z szansą własnego wymierzenia sprawiedliwości w najgłośniejszej sprawie Bolton. Chociaż sytuacja przez chwilę wydawała się napięta, rozstali się jak starzy przyjaciele z wspólnymi życzeniami powodzenia w swoich misjach.

Choć demon nie miał szczęścia w spotkaniu Gillberta i spędził cały dzień w karczmie na piciu z jej stałymi bywalcami, tego samego nie można było powiedzieć o elfce. Od rana zajmowała się prostymi pracami kuchennymi, próbując też poznać resztę służby. Na pierwszy ogień wzięła zapoznanie się z kucharzem, a następnie, w krótkiej przerwie ucięła sobie pogawędkę z jedną ze strażniczek. W czasie obiadu zaszła do jadalni, w której poprzedniego dnia był również Ander, a kiedy sprzątała po posiłku zajrzała do pokoju pomiędzy kuchnią a pokojem stołowym, do którego wejście mieściło się tylko od strony jadalni.

Nie chcąc dać się przyłapać na myszkowaniu, nie przeczesywała pokoju, zerknęła jedynie przelotnie na jego zawartość. Wystarczyło to jednak, żeby dojrzała leżący na biurku list, który przykuł jej uwagę. Podniosła go i szybko przejechała po nim wzrokiem, wyciągając z niego jak najwięcej treści w jak najkrótszym czasie. Znalazła w nim bardzo interesujące informacje o zakupie czegoś od pewnego maga oraz o stacjonowaniu kogoś w Berwick w sprawie urządzenia do ekstrakotwania dusz, a także na szeroko pojętym południu. Wiadomości te, choć bardzo powierzchowne, zdawały się potwierdzać przypuszczenia drużyny o istnieniu pewnych połączeń pomiędzy Tanatarem a Marcusem. Nie kusząc losu, odłożyła list na swoje miejsce, jak gdyby nigdy jej tam nie było i wróciła do swoich obowiązków. Chociaż mogła zwiedzić rezydencje, aby rozeznać się w rozkładzie jej pomieszczeń, zdecydowała się nie pakować w kłopoty.

Grupa negocjatorów, zestresowana sytuacją zaistniałą wcześniej w wieży maga, zdecydowała się powrócić do kanałów i zrobić użytek ze spotkanego tam wcześniej żelka. Po drodze odwiedzili jeszcze Eriqa, który oprócz zaoferowania im tymczasowo do pomocy szkieleta Garrego, nie udzielił im więcej przydatnych informacji na temat tego stworzenia, niż sami posiadali. Podziękowali za pomocną parę dłoni i ruszyli w znanym im kierunku. Pamiętali ostatnie miejsce, w którym stał glut, więc powiedzieć, że byli zdziwieni, kiedy go tam nie ujrzeli, to powiedzieć za mało.

Podchodząc bliżej, wysilali się, żeby dojrzeć przeciwnika, ale na nic im się to nie zdało. Papadopoulos w jednej chwili szedł kanałem, a w drugiej, zaledwie o krok dalej, został pochłonięty przez kostkę w całości. Jego zaskoczony, ludzki towarzysz nie zdążył zareagować, gdy ta sama, sześcienna masa rzuciła się na wypożyczonego szkieleta i z łatwością odebrała mu drugie życie. Nim ten jednak skonał, wyciągnął z toksycznych i zapewne śmiertelnych wnętrzności barda, ratując mu tym życie. Zaczął on natychmiastowy odwrót, do którego zaraz miał dołączyć też Ander, po tym jak zebrał rozsypane szczątki poległego kościotrupa. Oddalili się od żelka na tyle szybko, że ten nie miał już szans dogonić ich w swoich malutkich podskokach. Zwrócili pozostałości towarzysza z powrotem w ręce jego stwórcy, przepraszając za swoją lekkomyślność. Ku ich szczęściu praktykant nekromancji nie chował do nich urazy, gdyż sami zapewnili mu materiału badawczego, żeby ów szkieleta w pierwszej kolejności stworzyć.

Wracając do karczmy po skończeniu swojej zmiany, elfka zakupiła resztę potrzebnych na następny dzień materiałów takich jak środek przeczyszczający. Spotkawszy się z resztą grupy, wysłuchała, czego tego dnia dokonali, po czym sama przekazała im informacje. Mężczyźni nie byli jednak zadowoleni jej pracą wywiadowczą - nie zyskała właściwie żadnych kluczowych informacji oprócz treści listu, którego nie wzięła ze sobą jako dowód. Kolejny raz doszło do niewielkiej sprzeczki, której antagonistką była Sara. Kiedy wszyscy powiedzieli w jej kierunku wszystko, co mieli powiedzieć, rozeszli się, zostawiając ją jedynie z Anderem.

On też nie pochwalał nieefektownych działań elfki, ale pomimo to spędził wieczór, rozgrywając z nią partie szachów. W tle ich pierwszej rozgrywki zabrzmiała lutnia barda, której nie do końca czyste dźwięki towarzyszyły przegranej Sary. Kolejny mecz odegrali w akompaniamencie podekscytowanych okrzyków grupki, która zebrała się przy stole niedaleko baru, a której zajęciem było nie co innego niż picie. Jednocześnie z Anderem przegrywającym przez szach-mat, Nulgath pociągnął ostatni łyk ze swojego kufla, nim stwierdził, że na ten wieczór wypił już wystarczająco dużo i należy mu się odpoczynek. Wkrótce w jego ślady podążyła też reszta poszukiwaczy przygód, wycieńczona intrygami i przymusem ciągłego trzymania się na baczności. Złożyli się do swoich posłań, nie mając świadomości o katastrofie, jaką mieli spowodować.


0