Chaos rodzący porządek
Dzień rozpoczął się tak, jak każdy inny: drużyna zebrała się na parterze, życząc sobie powodzenia w dzisiejszych działaniach i rozstając się z elfką, która ruszyła na swoją codzienną zmianę w rezydencji. Dotarłszy tam, wzięła się od razu za pracę, którą było przygotowanie śniadania dla straży. Wyczekała na odpowiedni moment, żeby dodać do jedzenia wcześniej zakupionego środka przeczyszczającego i jak gdyby nigdy nic podała je nieświadomym ludziom. Sara skosztowała posiłku razem z nimi, tworząc dla siebie idealną przykrywkę niewinnej kucharki. Strażnicy opróżnili swoje talerze i zaczęli opuszczać jadalnię, kiedy pierwsza z ofiar poczuła palącą potrzebę skorzystania z toalety dla służby. Zaraz za tym nieszczęśnikiem pobiegła Sara, a po kilku minutach wszyscy okupowali dwie toalety. Zawodzenie cierpiących i dobijających się do drzwi toalet strażników wykreowało idealny chaos dla reszty drużyny, docierającej właśnie do rezydencji.
Podczas gdy w łazienkach rozgrywała się scena niczym z mało śmiesznego kabaretu, pod drzwiami rezydencji stanęli Ander wraz z Papadopoulosem. Ten drugi rozpoczął zwiad wokół rezydencji, nie spodziewając się zastać po drugiej stronie okien właściwie nikogo. Ku jego zdziwieniu, z dużego pokoju niedaleko wejścia dojrzała go jakaś kobieta, której on sam nigdy na własne oczy wcześniej nie widział. Podeszła do najbliższego okna, uchyliła je i zaczęła rozmowę z nieznajomym. Ten, wymyśliwszy na poczekaniu historię o jakimś bóstwie, podał się za jego wyznawcę i zapraszał ją do poznania tej religii. Kobieta, niezbyt przekonana tymi bzdurami, rozkazała mu wynieść się z terenu posiadłości nim wezwie straże. Bard wycofał się, szczęśliwy z uniknięcia spotkania z nieznajomą bez bariery w postaci ściany oddzielającej ich od siebie.
Papadopoulos pozostawił więc zakradnięcie się do posiadłości Anderowi, którego wspomógł czarem niewidzialności. Kiedy towarzysz oddalił się od głównego wejścia, obchodząc rezydencję w poszukiwaniu innej, alternatywnej drogi do środka, bard przebrał swoje odzienie i użył makijażu, żeby kompletnie zmienić swój wizerunek. Po tych przygotowaniach rozpoczął swoje nawoływania przed frontowymi drzwiami, mając na celu zwrócenie na siebie uwagi wszystkich pozostałych osób w rezydencji, które nie spożyły specjalnego śniadania Sary, a które mogłyby popsuć ich plany przeczesania posiadłości w poszukiwaniu dowodów przeciw Blake'owi.
Tymczasem Ander dostał się do wnętrza bocznym wejściem, po drodze zaglądając w każde okno, rozeznając się w terenie. Na początku przemierzał korytarz, który co rusz kusił go zamkniętymi drzwiami, za którymi znajdować mogłyby się bogactwa domostwa. Zignorował jednak każde z nich, dopóki nie dotarł do rozwidlenia, z którego rozchodziły się kolejne dwa korytarze. Miał wrażenie, że zabłądził w labiryncie jakiegoś podłego bogacza, obserwującego teraz jego starania i śmiejącego się mu w twarz. Ponownie ruszył jednak przed siebie, zdeterminowany, aby wykonać swoje zadanie najlepiej jak mógł pomimo niewielkiej ilości informacji o swoim położeniu w ogromnej rezydencji.
Miał już chwycić za klamkę i otworzyć drzwi, gdy echo doniosło jego uszom o zbliżających się ku niemu krokach. Choć nadal był niewidzialny, zląkł się, że zostanie wykryty. Przykleił się do ściany korytarza i wyczekiwał nadejścia osoby, modląc się do nieznanych mu bóstw, aby nie trafiło na tęgiego wojownika ledwo mieszczącego się pod sufitem. O dziwo udało się, gdyż zza rogu wyłoniła się smukła dziewczyna, na której plecach spoczywał łuk. Przechodząc obok wstrzymującego oddech Andera nie miała bladego pojęcia o intruzie znajdującym się tuż obok. Mężczyzna obserwował, gdzie zmierza nieznajoma, ta jednak zniknęła w korytarzu za rogiem.
Śpiewający przed drzwiami bard w końcu przykuł uwagę strażników, którzy ruszyli w celu zbadania tego źródła hałasu. Pierwsza do drzwi dotarła strażniczka z łukiem, która okazała się być tą samą osobą wcześniej przeganiającą barda zza okna. Nie poznała go jednak w nowym odzieniu oraz makijażu, dała się więc wciągnąć w bezcelową dyskusję o bóstwie grajka. Choć nie chciała wpuścić nieznajomego do środka, ten nalegał na małą prelekcję, a cała ta dyskusja przyciągnęła do drzwi jeszcze jednego strażnika posiadłości. Ork widocznie zdezorientowany zaistniałą sytuacją zażądał od towarzyszki wyjaśnień, które zamiast niej przedstawił mu Gembard - wyznawca boga Kalalala. Postać wydała się Orkowi tak intrygująca i przekonująca, że po małym występie zaproszono go do środka.
Całe towarzystwo zebrało się w pomieszczeniu tuż obok wejścia bocznego, którym do rezydencji dostał się Ander. Była to niewielka biblioteczka, w której większość miejsca zajmowały regały dzielące pomieszczenie na dwie strefy, a także kilka stołów. Wkraczając do tego pokoju Papadopoulos odkrył, że drużyna, której właśnie wciskał bajeczki o nieistniejącym bóstwie, składa się z poznanej wcześniej łuczniczki i orka, a także krasnoluda, maga i Gillberta we własnej osobie. Kontynuując swoją szopkę i starając się, jak mógł, aby nie dać się nakryć znajomemu bard opowiadał przypowieści o swoim bóstwie, a nawet zachęcił całą grupę do wspólnego śpiewania ku jego czci.
Tymczasem drzwi pokoju niezauważenie uchyliły się i zamknęły bezgłośnie, wpuszczając do środka niewidzialnego szpiega, który wcześniej zajrzał do większości pokojów, po drodze nie znajdując w nich niczego zdatnego do użytku. Dostrzegłszy wesołe towarzystwo, miał już zrezygnować z przeszukiwania pomieszczenia, ale jego uwagę przykuł niewielki sejf skryty na jednym z regałów pod ścianą. Był pewien, że w środku znajdzie to, po co tu przyszedł. Przyjrzał się dokumentom małej wagi leżącym na stole, wykonując najmniej ruchów jak to tylko możliwe i od czasu do czasu wstrzymując oddech, kiedy towarzystwo z drugiej strony pokoju łapało oddechy pomiędzy zwrotkami albo głośnymi śmiechami. Podchodząc do sejfu Ander zawahał się przed jego użyciem. Chociaż pokój wypełniony był gwarem wywołanym dywersją barda, nie było pewności czy sejf nie zwróci uwagi biesiadników. Wstrzymał się więc z próbą otworzenia go, nie znając nawet kodu. Zebrał z pomieszczenia, co wydało mu się przydatne i czekał, aż będzie mógł działać bardziej swobodnie.
Na jego szczęście wkrótce do akcji wkroczyła kolejna faza dywersji zainicjowana przez Sarę. Kiedy udało się jej już poradzić sobie z objawami swojego świetnego gotowania, wyparowała z toalet, jak najszybciej tylko mogła, pozostawiając tam resztę nieszczęśliwców i ich cuchnący interes. Chociaż tego nie wiedziała, doprowadziła już do śmierci dwóch strażników, a dołączyć do nich miało kolejnych dwóch, wykończonych zażytą ilością środków przeczyszczających. Elfka zajęta była teraz roznieceniem pożaru w kuchni, a następnie wymknięciem się z niej niepostrzeżenie. Skutki jej działań dość szybko rozprzestrzeniły się charakterystycznym zapachem po całej posiadłości, docierając także do biblioteki. Zaniepokojeni strażnicy czym prędzej przerwali zabawę z bardem i udali się na poszukiwanie źródła gęstniejącego z każdą minutą dymu. Wykonawszy swoją robotę, bard wyszedł za nimi z pomieszczenia, a następnie jak gdyby nigdy nic opuścił posiadłość. Sara wraz z drużyną Gillberta zajęła się próbami ugaszenia pokaźnego pożaru rozpoczętego w kuchni, nadal udając ich wierną służkę.
Ander został więc sam z misją zdobycia jakichkolwiek dowodów na Blake'a. Miał się już zabrać za sejf, kiedy do pokoju wbiegł znajomy lokaj i skierował się wprost do jego punktu zainteresowania. Pospiesznie wpisał kod i wyciągnął zawartość sejfu, mieszcząc ją bezpiecznie w swoich własnych rękach. Przeklinając los w myślach Ander udał się krok w krok za lokajem, wychodząc z pokoju, przechodząc korytarz i wchodząc do dużego pomieszczenia, z którego wcześniej łuczniczka dojrzała barda. Ten, ponownie przyczajony za oknami, wykonał próbę zmuszenia lokaja do zatrzymania się i upuszczenia dokumentów swoimi czarami. Chociaż mężczyzna zatrzymał się, przez myśl nie przeszło mu nawet porzucenie ważnych dokumentów swojego pracodawcy.
Zniecierpliwiony już Ander, chcąc jak najszybciej opuścić zadymioną i palącą się posiadłość podjął decyzję odzyskania ich ostatnią pozostałą mu opcją. Spod swojej szaty wyciągnął sztylet i jednym, precyzyjnym ruchem zakończył życie lokaja. Ten osunąwszy się na ziemię, oddał napastnikowi dokumenty dla których zginął, po czym spłonął od pochodni rzuconej przez Papadopoulosa na jego drgające w pośmiertnych konwulsjach ciało. W końcu płonęła cała posiadłość, nie będzie w tym nic dziwnego jeśli znajdą w niej jednego więcej, zwęglonego nieszczęśnika, niezdatnego już do zidentyfikowania.