wtorek, 17 marca 2020

Wpis pierwszy

Powróciłem do rodzinnych stron, jednak nie takiego powrotu się spodziewałem. Przywitała mnie Kethra i chociaż na jej twarzy widać było szczęście, coś wyraźnie ją trapiło. Kiedy dotarliśmy ojca nie było w domu, ale dołączył do nas wieczorem, kiedy siedliśmy już do kolacji. Jego wygląd zaciekawił mnie, bo chociaż ubrany był wyjściowo, jego buty i powóz nosiły na sobie wyraźne ślady podróży w plener. W tamtym czasie jednak nie przejąłem się tym, zbyt zajęty jego przywitaniem.

Spędziliśmy przyjemny wieczór w towarzystwie całej wesołej kompanii - od cichego Nulgatha i jego kościanego towarzysza Larrego, do duszy towarzystwa Papadopoulosa. Z rozmowy wywiązała się kwestia Blake'a z którym to ojciec ponoć robił jakieś interesy, a o których nigdy nie słyszałem. Tak oto przeszliśmy do głównej atrakcji wieczoru - duetu Macieja na dudach i Papadopoulosa na lutni, opowiadających nasze przygody w Bolton.

Pisząc teraz o tych czasach jest mi żal, że nie doceniałem tych ulotnych chwil radości i zabawy. Wszystko się zmieniło, odkąd udaliśmy się do tych przeklętych kopalni.

Na początku wyglądało to dość niewinnie, przynajmniej jak na zlecenie dla grupy poszukiwaczy przygód. Udało nam się dość sprawnie dostać do środka, znaleźć przebranie, pokonać kilka potworów. Przestało być śmiesznie, kiedy wtargnęliśmy do jakiegoś pomieszczenia w środku "rytuału", a w nim dojrzeliśmy związanego ojca. Zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, kilka osób w szatach upadło na ziemię bez życia, a za ostatnim żyjącym człowiekiem pojawiła się wyrwa, z której to wylazł potwór - Bibliotekarz.

Nigdy w życiu nie widziałem takiego paskudztwa, ale też jednocześnie nigdy nie czułem się tak bardzo zdenerwowany sytuacją. Kiedy stwór porwał ze sobą mojego ojca rzuciłem się w wyrwę nie myśląc zupełnie nic innego poza tym, żeby go uratować. Nie spodziewałem się, że w ślad za mną wejdą wszyscy i że przez to narażę ich na śmiertelne niebezpieczeństwo. Nadal jest mi z tego powodu cholernie głupio, ale nie żałuję tego, co zrobiłem. Pierwszy raz w życiu górę nade mną wziął instynkt, nim zdążyłem pomyśleć.

Chociaż większość potyczki spędziłem siedząc na regale z nogami zwisającymi w dół, udało nam się dobić to stworzenie. Nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło. Dlaczego im nie pomogłem? Dlaczego cały chaos jaki tam zaistniał nie poruszył mnie ani trochę? Nie pamiętam, nie wiem co wtedy myślałem. Gapiłem się w jedno miejsce przez cały czas, ignorując swoich walczących towarzyszy. Na szczęście nikt nie zadawał o to pytań. Nie wiem co bym im odpowiedział.

Dopiero widok mocno zranionej Sary przywrócił mnie do rzeczywistości i podrzuciłem jej jeden eliksir z mojego plecaka. Zanim to jednak zrobiłem było już dawno po walce. Zeskoczyłem wtedy z regału żeby bliżej zbadać to coś, co leżało na środku pokoju, a co okazało się być zapisanym zwojem. Nie mogłem go jednak przeczytać, bo nosił na sobie nieznane mi litery. Nie miałem nawet zbyt dużo czasu żeby się mu przyjrzeć, bo litery magicznie zniknęły.

Od tego czasu coś jest ze mną nie tak, ale nie wiem co. W pierwszej chwili poczułem ciepło, które rozprzestrzeniło się od moich stóp na całe ciało. Potem mocno zadzwoniło mi w głowie, tak mocno, że przez kilka sekund nie słyszałem nikogo innego, a moją wizję i pamięć przesłoniła mgła.

Nie pamiętam co potem robiłem. Wiem tylko, że jakimś cudem wydostaliśmy się z tego miejsca. Pamiętam, jak słońce oślepiło mnie, kiedy opuszczaliśmy kopalnie. Od tego momentu pamiętam wszystko: spotkanie tego człowieka, rozmowę z nim, drogę do domu, słowa Kethry o zaginięciu ojca. Ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, jak wyszedłem z kopalni.

Może po prostu byłem zmęczony, w końcu dużo wydarzyło się tamtego dnia. Będę prowadził ten dziennik w razie, gdyby ta sytuacja miała się powtórzyć, chociaż na to nie liczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz