piątek, 25 grudnia 2020

Sesja druga, cz I

Nowi towarzysze    


Po dotarciu na skrzyżowanie grupa zdecydowała się na zwiedzenie kolejnej jaskini na południu, gdyż dochodziły stamtąd ludzkie szepty. Spotkali tam dwoje śpiących, goblińskich strażników, których parszywe twarze oświetlał blask pobliskiego ogniska. Wokół pomieszczenia rozstawiono kilka klatek, z czego w dwóch najbliższych od wejścia dostrzec można było czyjeś sylwetki. Po szybkiej, acz prowadzonej szeptem naradzie (w której padła również szybko odrzucona propozycja zagrania na dudach) poszukiwacze przygód zdecydowali się zdać na umiejętność kontrolowania ognia Sary, aby ta żywcem zaprowadziła strażników do ich okropnej śmierci. Tak jak ustalono, tak postąpiono. Kilka chwil później śpiące gobliny zamieniły się w żywe pochodnie, miotające się na wszystkie strony i wrzeszczące z okropnego bólu. Scena nie trwała zbyt długo, a po potworach zostały jedynie dwie, niewielkie kupki popiołu.

Po fascynującym, acz krótkim widowisku podróżnicy przystąpili do klatek, w których zostali uwięzieni dwaj mężczyźni. Obaj wyglądali dość ludzko, jednak różnili się wieloma rzeczami. Jeden z nich - umięśniony, przyodziany w długi, skórzany płaszcz spięty w talii kilkoma ciasno zapiętymi pasami, z pierścieniem na lewej dłoni - drugi zaś - szczupły i smukły, również w długim, czarnym płaszczu i dziwnymi zdobieniami wokół oczu.

Ten wysoki (jak na człowieka), o kruczoczarnych, rozczochranych włosach i srebrnych źrenicach facet, jak ustaliła grupa, nazywał się Ander. Stwierdził, iż dostał się on do groty niezauważony przez gobliny, jednak szczęście prędko go opuściło i został pojmany. Na zapytanie o ogromnym strażniku u wejścia groty odparł, iż nigdy go nie widział i że samo wejście do jaskiń nie sprawiło mu wiele problemów. Dla podróżników wydało się to dosyć podejrzane, jednak po kilku minutach narady wspólnie stwierdzili, że pomoc kogoś, kto potrafi zakraść się do takiej jaskini niepostrzeżony, może im się przydać i otworzyli klatkę.

Następnie przystąpili do kolejnej uwięzionej postaci. Drugiego mężczyznę o długich włosach i bystrym spojrzeniu zwano Gillbert. Wyznał on, że tak jak tamci jest poszukiwaczem przygód. Pokrótce wyjawił im swoją historię, jak dostał się w to paskudne miejsce - został wynajęty do oczyszczenia tej jaskini z goblinów, które nękały pobliską wioskę, jednak przecenił on swoje umiejętności i nie dał on rady bardziej liczebnej od siebie grupie potworów, przez co został pojmany i uwięziony.

Pomiędzy wieloma pytaniami, które padały od poszukiwaczy przygód zaaferowanymi dwojgiem nowych towarzyszy, jedno wydało się ważne zarówno Gilbertowi, jak i Anderowi. Czy znali się? Obaj zgodnie odpowiedzieli, że nie. Spotkali się dopiero w tej jaskini, kiedy gobliny przyprowadziły już schwytanego Andera i wtrąciły go do klatki. Według Gillberta on sam był tam przetrzymywany znacznie dłużej i widział w tych prowizorycznych lochach już wielu ludzi, jednak z Anderem miał styczność dopiero od kilku dni.

Kiedy pierwsze emocje opadły, a nowo poznani towarzysze odzyskali swoje niezbyt ukryte przedmioty, zaczęto rozglądać się po pomieszczeniu. Jaskinia, choć większa od poprzednich nie miała w sobie zbyt wiele. Większość miejsca zajmowały puste już klatki, a pośrodku płonęło ognisko dające przyjemne ciepło. Rozglądanie się nie trwało jednak zbyt długo, gdyż ich uwagę zwróciły dźwięki jakiejś istoty zmierzającej ku nim z kierunku rozstaju dróg. Grupa szybko rozpierzchła się z pola widzenia czegokolwiek co do nich szło i przylgnęła do ścian pomieszczenia. Chwilę potem zza rogów dostrzegli niecodzienny widok - goblina z czapką kucharską na głowie. Elfka ruszyła na potwora pierwsza - i mimo iż się starała, nie dała rady zadać mu zbyt wielu obrażeń. Za chwilę dołączył do niej Gillbert dobywający swojego miecza. Użył go tylko raz, gdyż tyle wystarczyło, aby goblin padł na ziemię bez życia. Jedyne co po nim zostało - bezużyteczna czapka kucharska - dostała się teraz w ręce elfki, która odrzuciła tę pamiątkę i pozwoliła pochłonąć ją ogniowi.

Od razu powrócono do badania jaskini i ktoś słusznie dostrzegł kruszącą się w jednym miejscu ścianę, tuż naprzeciw wejścia i po chwili oględzin uznano, że jest możliwość zniszczenia jej, jeśli znajdzie się do tego odpowiednie narzędzie. Na szczęście zaradny Maciej miał przy sobie kilof i od razu zabrał się za odblokowanie nowego przejścia. W tym czasie reszta grupy rozsiadła się wokół ogniska i odpoczywała przy dźwiękach kruszonej ściany. Ci szczęściarze mogli poznać się lepiej, porozmawiać przy cieple bijącym od ognia i podzielić kilka pierwszych, wspólnych śmiechów, kiedy Maciej przedostawał się do kolejnej części tuneli.

Wraz z ostatnim zamachnięciem kilofa ściana rozpadła się, ukazując za sobą ciasny tunel. Z jego wnętrza wyłaniała się ciemność, która nie byłaby przeszkodą ani dla Sary, ani Nulgatha, dla których widzenie w ciemności było tak oczywiste jak oddychanie. Reszta grupy jednak nie mogła pochwalić się takimi zdolnościami, toteż od razu przystąpiono do narady. Czy brać ze sobą pochodnie? Czy też lepiej ruszyć po omacku, pod opieką dwojga widzących w ciemności towarzyszy? Rozważania następnych ruchów trwały jakiś czas i ustalono, iż grupa podzieli się. Gillbert oraz Maciej mieli wrócić się i zwiedzić tunele prowadzące na północ, które wcześniej zgrabnie zignorowano z powodu głosów nawołujących ich w przeciwnym kierunku. Reszta grupy zaś - to jest Sara, Nulgath oraz Ander - mieli wyruszyć wraz z dwiema pochodniami ciasnym tunelem ukrytym za zniszczoną ścianą. Życzono sobie powodzenia i rozdzielono się.


1 komentarz: