piątek, 5 lutego 2021

Sesja ósma cz II

Chaos rodzący porządek    


Dzień rozpoczął się tak, jak każdy inny: drużyna zebrała się na parterze, życząc sobie powodzenia w dzisiejszych działaniach i rozstając się z elfką, która ruszyła na swoją codzienną zmianę w rezydencji. Dotarłszy tam, wzięła się od razu za pracę, którą było przygotowanie śniadania dla straży. Wyczekała na odpowiedni moment, żeby dodać do jedzenia wcześniej zakupionego środka przeczyszczającego i jak gdyby nigdy nic podała je nieświadomym ludziom. Sara skosztowała posiłku razem z nimi, tworząc dla siebie idealną przykrywkę niewinnej kucharki. Strażnicy opróżnili swoje talerze i zaczęli opuszczać jadalnię, kiedy pierwsza z ofiar poczuła palącą potrzebę skorzystania z toalety dla służby. Zaraz za tym nieszczęśnikiem pobiegła Sara, a po kilku minutach wszyscy okupowali dwie toalety. Zawodzenie cierpiących i dobijających się do drzwi toalet strażników wykreowało idealny chaos dla reszty drużyny, docierającej właśnie do rezydencji.

Podczas gdy w łazienkach rozgrywała się scena niczym z mało śmiesznego kabaretu, pod drzwiami rezydencji stanęli Ander wraz z Papadopoulosem. Ten drugi rozpoczął zwiad wokół rezydencji, nie spodziewając się zastać po drugiej stronie okien właściwie nikogo. Ku jego zdziwieniu, z dużego pokoju niedaleko wejścia dojrzała go jakaś kobieta, której on sam nigdy na własne oczy wcześniej nie widział. Podeszła do najbliższego okna, uchyliła je i zaczęła rozmowę z nieznajomym. Ten, wymyśliwszy na poczekaniu historię o jakimś bóstwie, podał się za jego wyznawcę i zapraszał ją do poznania tej religii. Kobieta, niezbyt przekonana tymi bzdurami, rozkazała mu wynieść się z terenu posiadłości nim wezwie straże. Bard wycofał się, szczęśliwy z uniknięcia spotkania z nieznajomą bez bariery w postaci ściany oddzielającej ich od siebie.

Papadopoulos pozostawił więc zakradnięcie się do posiadłości Anderowi, którego wspomógł czarem niewidzialności. Kiedy towarzysz oddalił się od głównego wejścia, obchodząc rezydencję w poszukiwaniu innej, alternatywnej drogi do środka, bard przebrał swoje odzienie i użył makijażu, żeby kompletnie zmienić swój wizerunek. Po tych przygotowaniach rozpoczął swoje nawoływania przed frontowymi drzwiami, mając na celu zwrócenie na siebie uwagi wszystkich pozostałych osób w rezydencji, które nie spożyły specjalnego śniadania Sary, a które mogłyby popsuć ich plany przeczesania posiadłości w poszukiwaniu dowodów przeciw Blake'owi.

Tymczasem Ander dostał się do wnętrza bocznym wejściem, po drodze zaglądając w każde okno, rozeznając się w terenie. Na początku przemierzał korytarz, który co rusz kusił go zamkniętymi drzwiami, za którymi znajdować mogłyby się bogactwa domostwa. Zignorował jednak każde z nich, dopóki nie dotarł do rozwidlenia, z którego rozchodziły się kolejne dwa korytarze. Miał wrażenie, że zabłądził w labiryncie jakiegoś podłego bogacza, obserwującego teraz jego starania i śmiejącego się mu w twarz. Ponownie ruszył jednak przed siebie, zdeterminowany, aby wykonać swoje zadanie najlepiej jak mógł pomimo niewielkiej ilości informacji o swoim położeniu w ogromnej rezydencji.

Miał już chwycić za klamkę i otworzyć drzwi, gdy echo doniosło jego uszom o zbliżających się ku niemu krokach. Choć nadal był niewidzialny, zląkł się, że zostanie wykryty. Przykleił się do ściany korytarza i wyczekiwał nadejścia osoby, modląc się do nieznanych mu bóstw, aby nie trafiło na tęgiego wojownika ledwo mieszczącego się pod sufitem. O dziwo udało się, gdyż zza rogu wyłoniła się smukła dziewczyna, na której plecach spoczywał łuk. Przechodząc obok wstrzymującego oddech Andera nie miała bladego pojęcia o intruzie znajdującym się tuż obok. Mężczyzna obserwował, gdzie zmierza nieznajoma, ta jednak zniknęła w korytarzu za rogiem.

Śpiewający przed drzwiami bard w końcu przykuł uwagę strażników, którzy ruszyli w celu zbadania tego źródła hałasu. Pierwsza do drzwi dotarła strażniczka z łukiem, która okazała się być tą samą osobą wcześniej przeganiającą barda zza okna. Nie poznała go jednak w nowym odzieniu oraz makijażu, dała się więc wciągnąć w bezcelową dyskusję o bóstwie grajka. Choć nie chciała wpuścić nieznajomego do środka, ten nalegał na małą prelekcję, a cała ta dyskusja przyciągnęła do drzwi jeszcze jednego strażnika posiadłości. Ork widocznie zdezorientowany zaistniałą sytuacją zażądał od towarzyszki wyjaśnień, które zamiast niej przedstawił mu Gembard - wyznawca boga Kalalala. Postać wydała się Orkowi tak intrygująca i przekonująca, że po małym występie zaproszono go do środka.

Całe towarzystwo zebrało się w pomieszczeniu tuż obok wejścia bocznego, którym do rezydencji dostał się Ander. Była to niewielka biblioteczka, w której większość miejsca zajmowały regały dzielące pomieszczenie na dwie strefy, a także kilka stołów. Wkraczając do tego pokoju Papadopoulos odkrył, że drużyna, której właśnie wciskał bajeczki o nieistniejącym bóstwie, składa się z poznanej wcześniej łuczniczki i orka, a także krasnoluda, maga i Gillberta we własnej osobie. Kontynuując swoją szopkę i starając się, jak mógł, aby nie dać się nakryć znajomemu bard opowiadał przypowieści o swoim bóstwie, a nawet zachęcił całą grupę do wspólnego śpiewania ku jego czci.

Tymczasem drzwi pokoju niezauważenie uchyliły się i zamknęły bezgłośnie, wpuszczając do środka niewidzialnego szpiega, który wcześniej zajrzał do większości pokojów, po drodze nie znajdując w nich niczego zdatnego do użytku. Dostrzegłszy wesołe towarzystwo, miał już zrezygnować z przeszukiwania pomieszczenia, ale jego uwagę przykuł niewielki sejf skryty na jednym z regałów pod ścianą. Był pewien, że w środku znajdzie to, po co tu przyszedł. Przyjrzał się dokumentom małej wagi leżącym na stole, wykonując najmniej ruchów jak to tylko możliwe i od czasu do czasu wstrzymując oddech, kiedy towarzystwo z drugiej strony pokoju łapało oddechy pomiędzy zwrotkami albo głośnymi śmiechami. Podchodząc do sejfu Ander zawahał się przed jego użyciem. Chociaż pokój wypełniony był gwarem wywołanym dywersją barda, nie było pewności czy sejf nie zwróci uwagi biesiadników. Wstrzymał się więc z próbą otworzenia go, nie znając nawet kodu. Zebrał z pomieszczenia, co wydało mu się przydatne i czekał, aż będzie mógł działać bardziej swobodnie.

Na jego szczęście wkrótce do akcji wkroczyła kolejna faza dywersji zainicjowana przez Sarę. Kiedy udało się jej już poradzić sobie z objawami swojego świetnego gotowania, wyparowała z toalet, jak najszybciej tylko mogła, pozostawiając tam resztę nieszczęśliwców i ich cuchnący interes. Chociaż tego nie wiedziała, doprowadziła już do śmierci dwóch strażników, a dołączyć do nich miało kolejnych dwóch, wykończonych zażytą ilością środków przeczyszczających. Elfka zajęta była teraz roznieceniem pożaru w kuchni, a następnie wymknięciem się z niej niepostrzeżenie. Skutki jej działań dość szybko rozprzestrzeniły się charakterystycznym zapachem po całej posiadłości, docierając także do biblioteki. Zaniepokojeni strażnicy czym prędzej przerwali zabawę z bardem i udali się na poszukiwanie źródła gęstniejącego z każdą minutą dymu. Wykonawszy swoją robotę, bard wyszedł za nimi z pomieszczenia, a następnie jak gdyby nigdy nic opuścił posiadłość. Sara wraz z drużyną Gillberta zajęła się próbami ugaszenia pokaźnego pożaru rozpoczętego w kuchni, nadal udając ich wierną służkę.

Ander został więc sam z misją zdobycia jakichkolwiek dowodów na Blake'a. Miał się już zabrać za sejf, kiedy do pokoju wbiegł znajomy lokaj i skierował się wprost do jego punktu zainteresowania. Pospiesznie wpisał kod i wyciągnął zawartość sejfu, mieszcząc ją bezpiecznie w swoich własnych rękach. Przeklinając los w myślach Ander udał się krok w krok za lokajem, wychodząc z pokoju, przechodząc korytarz i wchodząc do dużego pomieszczenia, z którego wcześniej łuczniczka dojrzała barda. Ten, ponownie przyczajony za oknami, wykonał próbę zmuszenia lokaja do zatrzymania się i upuszczenia dokumentów swoimi czarami. Chociaż mężczyzna zatrzymał się, przez myśl nie przeszło mu nawet porzucenie ważnych dokumentów swojego pracodawcy.

Zniecierpliwiony już Ander, chcąc jak najszybciej opuścić zadymioną i palącą się posiadłość podjął decyzję odzyskania ich ostatnią pozostałą mu opcją. Spod swojej szaty wyciągnął sztylet i jednym, precyzyjnym ruchem zakończył życie lokaja. Ten osunąwszy się na ziemię, oddał napastnikowi dokumenty dla których zginął, po czym spłonął od pochodni rzuconej przez Papadopoulosa na jego drgające w pośmiertnych konwulsjach ciało. W końcu płonęła cała posiadłość, nie będzie w tym nic dziwnego jeśli znajdą w niej jednego więcej, zwęglonego nieszczęśnika, niezdatnego już do zidentyfikowania.


0

Sesja ósma cz I

Prawda wychodzi na jaw    


Następny dzień wykorzystali na dopinanie na ostatni guzik przygotowań do być może największej akcji, którą mieli do tej pory okazję przeprowadzić w tym gronie. Podczas gdy Sara udała się na swoją zmianę w posiadłości, Nulgath miał oczekiwać pojawienia się Gillberta w karczmie - musieli porozmawiać o całej tej sytuacji, do której sam ze swoją drużyną przyłożył rękę.

Ander, Maciej i Papadopoulos zaś udali się ponownie do maga Bonasa w celu wyłożenia mu planu działania i upewnienia się, że nadal popiera ich w tej sytuacji. Po zapukaniu do drzwi powitała ich znajoma twarz służącego, który tym razem bez pytań zaprosił ich do środka. Samemu udali się na szczyt wieży, aby zastać maga zajętego pracą przy jednym ze stołów. Na widok znajomych twarzy ożywił się i od razu poprosił o informacje, a gdy te zostały mu przekazane zapewnił ich o swoim niezmiennym stanowisku w tej sprawie. Dla Bonasa przede wszystkim liczyła się sprawiedliwość, co zgadzało się z poglądem poszukiwaczy przygód. Kiedy obiecał im zająć się sprawą sprawiedliwego osądu dla Blake'a ucieszyli się, podziękowali mu i zaczęli żegnać się z magiem.

Przerwało im jednak skrzypienie otwieranych drzwi, tych samych, przez które sami tu weszli. Służący wprowadził do pokoju mężczyznę, którego przedstawił jako wysłannika króla. Mag jak i jego goście od razu spochmurnieli, a atmosfera w pokoju zgęstniała. Bonas choć spokojny, przemówił w jakby innym tonie głosu, żądając wyjaśnień. W tym momencie cały plan mógłby runąć w gruzach, gdyby nie zdolności przemawiania barda. Wyjaśnił wszystko magowi i uspokoił go, przekonując o swoich dobrych intencjach. W gruncie rzeczy miał teraz nie jeden, a dwa katalizatory, na dodatek z szansą własnego wymierzenia sprawiedliwości w najgłośniejszej sprawie Bolton. Chociaż sytuacja przez chwilę wydawała się napięta, rozstali się jak starzy przyjaciele z wspólnymi życzeniami powodzenia w swoich misjach.

Choć demon nie miał szczęścia w spotkaniu Gillberta i spędził cały dzień w karczmie na piciu z jej stałymi bywalcami, tego samego nie można było powiedzieć o elfce. Od rana zajmowała się prostymi pracami kuchennymi, próbując też poznać resztę służby. Na pierwszy ogień wzięła zapoznanie się z kucharzem, a następnie, w krótkiej przerwie ucięła sobie pogawędkę z jedną ze strażniczek. W czasie obiadu zaszła do jadalni, w której poprzedniego dnia był również Ander, a kiedy sprzątała po posiłku zajrzała do pokoju pomiędzy kuchnią a pokojem stołowym, do którego wejście mieściło się tylko od strony jadalni.

Nie chcąc dać się przyłapać na myszkowaniu, nie przeczesywała pokoju, zerknęła jedynie przelotnie na jego zawartość. Wystarczyło to jednak, żeby dojrzała leżący na biurku list, który przykuł jej uwagę. Podniosła go i szybko przejechała po nim wzrokiem, wyciągając z niego jak najwięcej treści w jak najkrótszym czasie. Znalazła w nim bardzo interesujące informacje o zakupie czegoś od pewnego maga oraz o stacjonowaniu kogoś w Berwick w sprawie urządzenia do ekstrakotwania dusz, a także na szeroko pojętym południu. Wiadomości te, choć bardzo powierzchowne, zdawały się potwierdzać przypuszczenia drużyny o istnieniu pewnych połączeń pomiędzy Tanatarem a Marcusem. Nie kusząc losu, odłożyła list na swoje miejsce, jak gdyby nigdy jej tam nie było i wróciła do swoich obowiązków. Chociaż mogła zwiedzić rezydencje, aby rozeznać się w rozkładzie jej pomieszczeń, zdecydowała się nie pakować w kłopoty.

Grupa negocjatorów, zestresowana sytuacją zaistniałą wcześniej w wieży maga, zdecydowała się powrócić do kanałów i zrobić użytek ze spotkanego tam wcześniej żelka. Po drodze odwiedzili jeszcze Eriqa, który oprócz zaoferowania im tymczasowo do pomocy szkieleta Garrego, nie udzielił im więcej przydatnych informacji na temat tego stworzenia, niż sami posiadali. Podziękowali za pomocną parę dłoni i ruszyli w znanym im kierunku. Pamiętali ostatnie miejsce, w którym stał glut, więc powiedzieć, że byli zdziwieni, kiedy go tam nie ujrzeli, to powiedzieć za mało.

Podchodząc bliżej, wysilali się, żeby dojrzeć przeciwnika, ale na nic im się to nie zdało. Papadopoulos w jednej chwili szedł kanałem, a w drugiej, zaledwie o krok dalej, został pochłonięty przez kostkę w całości. Jego zaskoczony, ludzki towarzysz nie zdążył zareagować, gdy ta sama, sześcienna masa rzuciła się na wypożyczonego szkieleta i z łatwością odebrała mu drugie życie. Nim ten jednak skonał, wyciągnął z toksycznych i zapewne śmiertelnych wnętrzności barda, ratując mu tym życie. Zaczął on natychmiastowy odwrót, do którego zaraz miał dołączyć też Ander, po tym jak zebrał rozsypane szczątki poległego kościotrupa. Oddalili się od żelka na tyle szybko, że ten nie miał już szans dogonić ich w swoich malutkich podskokach. Zwrócili pozostałości towarzysza z powrotem w ręce jego stwórcy, przepraszając za swoją lekkomyślność. Ku ich szczęściu praktykant nekromancji nie chował do nich urazy, gdyż sami zapewnili mu materiału badawczego, żeby ów szkieleta w pierwszej kolejności stworzyć.

Wracając do karczmy po skończeniu swojej zmiany, elfka zakupiła resztę potrzebnych na następny dzień materiałów takich jak środek przeczyszczający. Spotkawszy się z resztą grupy, wysłuchała, czego tego dnia dokonali, po czym sama przekazała im informacje. Mężczyźni nie byli jednak zadowoleni jej pracą wywiadowczą - nie zyskała właściwie żadnych kluczowych informacji oprócz treści listu, którego nie wzięła ze sobą jako dowód. Kolejny raz doszło do niewielkiej sprzeczki, której antagonistką była Sara. Kiedy wszyscy powiedzieli w jej kierunku wszystko, co mieli powiedzieć, rozeszli się, zostawiając ją jedynie z Anderem.

On też nie pochwalał nieefektownych działań elfki, ale pomimo to spędził wieczór, rozgrywając z nią partie szachów. W tle ich pierwszej rozgrywki zabrzmiała lutnia barda, której nie do końca czyste dźwięki towarzyszyły przegranej Sary. Kolejny mecz odegrali w akompaniamencie podekscytowanych okrzyków grupki, która zebrała się przy stole niedaleko baru, a której zajęciem było nie co innego niż picie. Jednocześnie z Anderem przegrywającym przez szach-mat, Nulgath pociągnął ostatni łyk ze swojego kufla, nim stwierdził, że na ten wieczór wypił już wystarczająco dużo i należy mu się odpoczynek. Wkrótce w jego ślady podążyła też reszta poszukiwaczy przygód, wycieńczona intrygami i przymusem ciągłego trzymania się na baczności. Złożyli się do swoich posłań, nie mając świadomości o katastrofie, jaką mieli spowodować.


0

piątek, 29 stycznia 2021

Sesja siódma cz II

Pióro potężniejsze od miecza    


Każdy wziął się za wykonanie swojej części planu natychmiastowo.

Sara, zdobywszy race do ewentualnego zaalarmowania drużyny o niepowodzeniu planu Andera na targu, za którymi rozglądać musiała się dobre kilkanaście minut, dotarła do posiadłości Blake'a. Wzięła głęboki oddech i zapukała w drewniane drzwi, większe i szersze od niej samej. Wkrótce pojawił się w nich lokaj - mężczyzna wysoki i barczysty, którego włos przykryła już siwizna, a odziany był w elegancki garnitur. Zmierzywszy elfkę od stóp do głów swoim bystrym spojrzeniem, zapytał ją o cel wizyty w rezydencji, na co elfka sprawnie stworzyła historię o poszukiwaniu zatrudnienia. Jak każdy, szanujący się poszukiwacz przygód stworzyła postać w potrzebie, której nie można było odmówić pomocy, bo miała niezbędne umiejętności do pracy. Tak więc po krótkim wywiadzie dostała się do wnętrza budynku, jako pomoc kuchenna na tygodniowym stażu.

W tym czasie również ze swoją misją wyruszyli Maciej i Papadopoulos. Mieli do przejechania całe miasto, więc wyruszenie z samego rana na pewno nie zaszkodziłoby ich grafikowi. Dla pewności powodzenia planu Andera bard wynajął uliczników jako dodatkowe pary oczu, które obserwować miały interesującą drużynę posiadłość. Sami w kilkanaście minut dotarli do północnej bramy, za którą mieścił się dworek Edwarda Prestona. Szlachcic powitał ich pomimo wczesnej pory, a usłyszawszy nazwisko swojego konkurenta Blake'a i zobaczywszy pismo od maga Bonasa, z wielką przyjemnością otworzył przed nimi drzwi swojego domu otworem, zapraszając do wspólnego śniadania.

Z zainteresowaniem wysłuchał podejrzeń nieznajomych, a kiedy skończyli, zakręcił swój wąs myśląc, w jaki sposób mógłby pomóc w ich przedsięwzięciu. Oczywiście nie wiedział nic o włamaniach ani innych, mniej legalnych aspektach planu - jego uwaga skupiona była w stu procentach na samej osobie Marcusa. W końcu, gdyby udało im się zdobyć potrzebne dowody, nie był to koniec ich misji, a zaledwie potrzebna motywacja do rozpoczęcia procesu, w wyniku którego namiestnik zostałby sprawiedliwie osądzony i ukarany. Ze sprawiedliwością bywa jednak różnie, szczególnie przy tak podstępnych osobowościach, jak Blake - o czym lepiej niż ktokolwiek inny wiedział Preston. Jego nieciekawa historia z namiestnikiem sięgała wstecz dobre kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Dlatego tym, czym przejął się najbardziej, był sposób udowodnienia winy Marcusa, kiedy będą już dostępne dowody - bo o ich istnieniu był przekonany chyba bardziej niż wszyscy mieszkańcy Bolton razem wzięci.

Problem z tą częścią planu skupiał się głównie w osobach, które miały dokonać tego sądu - w końcu kto przy zdrowych zmysłach odciąłby rękę, która ich karmi? Na pewno nie sędziowie w Bolton, bo karmieni byli bardzo dobrze i to z kieszeni samego Blake'a. Jak dowiedzieli się poszukiwacze przygód jedynym, godnym zaufania sędzią w Bolton był sam Bonas, do którego po pomoc udali się poprzedniego dnia. Musieli polegać więc na jego kontaktach z królem i chęci wsparcia ich sprawy, aby Blake doczekał się procesu tak sprawiedliwego, jak to było możliwe. Wsparci więc już przez dwie ważne osobistości, wyruszyli do Gildii Kupieckiej, na odchodne dostając jeszcze od Edwarda kilka butelek przezroczystego trunku własnej produkcji - Prestonówkę, a także pewną sumę w złotych monetach. Sytuacja z Gildią Kupiecką wyglądała dość podobnie - rozmowy zwieńczone patronatem pana Martino i jego niewielkim funduszem przeznaczonym na tę sprawę.

Część planu Andera wymagała jego uprzedniego przygotowania listu, na którego zredagowanie i stworzenie upłynęło mu nieco czasu. Nie stanowiło to jednak problemu, gdyż nie chciał składać wizyty takiej osobistości przy samym śniadaniu. W swojej szlacheckiej ogładzie stwierdził, że południe to będzie dobry moment na takie sprawy i wtedy też dotarł do rezydencji. Zapukał w te same drzwi, co kilka godzin wcześniej jego towarzyszka i tak samo jak ona został powitany przez lokaja. Również i w tej samej manierze podstępnego poszukiwacza przygód wmówił mu, iż przychodzi z ważną sprawą niecierpiącą zwłoki, co pozwoliło mu dostać się do wnętrza. Choć pan podobno wybierał się gdzieś, postanowił wysłuchać nieznajomego przebywającego na holu swojej rezydencji. Poproszony do jadalni, Ander ruszył w tamtym kierunku, jak zrobiłby każdy na jego miejscu, kto nie chciałby wydawać się podejrzanym.

Marcus Blake nie wyglądał tak, jak go sobie wyobrażał, ale w swój sposób jego dwa obrazy - rzeczywisty i ten głowie Andera - pasowały do siebie. Ten rzeczywisty wyglądał jak większość szlachty rezydującej w miastach, tak też był ubrany i taką roztaczał wokół siebie aurę - poważną, wymuszającą okazywanie szacunku i posłuszeństwa. Ander poznał już w swoim życiu wystarczająco dużo przedstawicieli tej warstwy społecznej, żeby odróżniać ich niczym kucharka ziarnka ryżu i grochu, kiedy mieszają się w tłumie z chłopstwem. Mężczyzna w średnim wieku siedział przy stole i spożywał posiłek, a na wejście gościa początkowo nie zareagował, by dopiero po chwili zaprosić go do spoczynku. Zerknął przelotnie na Andera, rozkazując mu w grzecznie dobranych słowach określenie celu swojej wizyty. Ten, odezwawszy się swoim latami wyćwiczonym do przemów, szlacheckim głosem, wyłożył mu sprawę tak krótko i przekonująco jak tylko potrafił. Zapanowała chwila milczenia, po której Blake wyjaśnił gościowi swój obecny pośpiech spowodowany wyjazdem w celu złożenia wizyty u samego króla. Z tą przegraną sprawą Ander nie mógł dyskutować, toteż postarał się ustalić kolejny termin spotkania, jaki wypadłby dopiero za cztery dni w południe, tuż po powrocie szlachcica. Nie mając nic więcej do dodania, pożegnał się z Marcusem i opuścił rezydencję, nie osiągnąwszy nic specjalnego.

Wszyscy, zmęczeni swoimi podróżami i zajęciami, spotkali się w karczmie dopiero wieczorem. Sara po swoim pierwszym dniu pracy na kuchni nie mogła jeszcze wnieść wiele pożytecznego, Ander dowiedział się tylko o nieobecności Blake'a, Nulgath załatwiał swoje sekretne sprawy gdzieś poza miastem, a Maciej i Papadopoulos mieli dość rozmów i pertraktacji, chociaż tego dnia wykonali kawał dobrej roboty. Rozmowy o jutrze odłożyli na poranek, bo żadne z nich nie miało ani chęci, ani sił do myślenia o tak skomplikowanych rzeczach. Mogli  teraz tylko nieco zrelaksować się w swoim towarzystwie przed nadchodzącymi dniami, w których miało wydarzyć się o wiele więcej, niż to sobie zaplanowali.


0

Sesja siódma cz I

Obrady kwadratowego stołu    


Opuścili wieżę maga bogatsi nie tylko w informacje, ale i piętrzącą się górę pytań. Żaden z nich nie spodziewałoby się, że jeden niewinny kamień może przysporzyć im tyle trudu, a komuś innemu tyle problemów, co w przyszłości Marcusowi Blake'owi. Stojąc już za progiem, nadal próbując zrozumieć wszystko, co zostało im przekazane, usłyszeli od przechodzących nieopodal strażników coś interesującego. I kto wie, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie było ich tam, albo nie usłyszeliby tej jednej informacji: następnego dnia w samo południe, w rezydencji samego Marcusa Blake'a dojdzie do zmiany straży na nowo najętych ludzi. Zanotowali tę informację w pamięci z dużym, czerwonym wykrzyknikiem i postanowili powrócić do karczmy w celu przeprowadzenia narady. W niektórych z ich głów malowały się już zarysy planów, jakie mogliby wcielić w życie. Mieli jeszcze trochę czasu na ich doszlifowanie, nim dotarli do już dobrze znanego im lokalu.

Wkrótce zajęto miejsca przy stoliku z daleka od innych klientów i rozpoczęto dyskusje, w której głosy przewodzące należały do Papadopoulosa i Andera. Głównym planem Heldera była próba zbliżenia się do podejrzanego szlachcica poprzez zawiązanie z nim pewnych umów handlowych. Jak zapytacie? Nazwisko Andera grało w tym przedsięwzięciu główną rolę, gdyż pozwalało mu ono na stworzenie dokumentu, który to mógłby realnie połączyć relacją handlową Marcusa Blake'a wraz z Helderami. Taki list, podpisany nazwiskiem głowy rodziny, przekazany przez jego rodzonego syna mógłby łatwo zbliżyć poszukiwaczy przygód do ich celu. Ponadto samo wybranie się w pojedynkę prosto w paszcze lwa było ryzykowne, lecz mężczyzna uparł się na wypróbowanie jego planu. Ustalili ze szczegółami miejsca i godziny spotkań po wykonaniu tej próby, a także znaki informujące o bardzo złym obrocie spraw, gdyby tak się stało. Nie mogli zostawić niczego przypadkowi, a każdy musiał wiedzieć co robić. Najpierw jednak musiało dojść do spotkania i zaakceptowania propozycji, co stanowiło w tym planie największą niewiadomą. 

Z tego też powodu ustanowiono tak zwany "plan B" na wypadek, gdyby pierwszy nie zadziałał tak, jak sobie tego życzyli. Był on zainicjowany przez drugi głos w dyskusji - głos barda - i różnił się od pierwszego dość diametralnie. Po pierwsze, nie zawierał w sobie elementów pertraktacji, ani żadnej innej formy komunikacji werbalnej (gdyby przebiegł idealnie po ich myśli). Zapytacie więc, jak w takim razie taki plan może w czymkolwiek pomóc? Otóż jest wiele metod na odnalezienie dowodów na istnienie, bądź też na nieistnienie czegoś w dość konwencjonalny sposób - włamując się. Nie mogło to być jednak proste wtargnięcie na teren najbogatszego szlachcica w mieście. Ta opcja wymagała znacznie głębszego przemyślenia i rozplanowania działania każdego członka drużyny.

Po pierwsze  - dywersja. Uwagę wszystkich domowników, jak i pracowników należało odwrócić od faktu włamania. Poszukiwacze przygód nie chcieli jednak używać metod ekstremalnych tak jak morderstwa, czy też niszczenie mienia na większą skalę. To miała być w miarę możliwości cicha i niezauważalna z zewnątrz akcja. Wymyślono więc sposób, w jaki skutecznie odwrócą uwagę wszystkich, nie wyrządzając szkód w mieniu, bez krzywdy innych, z możliwością na zyskanie cennych informacji. Pożar to zagrożenie na tyle duże, żeby postawił na nogi każdego w zasięgu rezydencji. Wystarczyło jednak stworzyć jego pozory - to jest dym - gdzieś wewnątrz posiadłości, gdzie na pewno nie będzie znajdować się dla nich nic przydatnego, tak jak na przykład w kuchni. Sposób na podłożenie, jak i zdobycie czegoś takiego pozostawał jeszcze kwestią do przemyślenia. Przede wszystkim nie wiedzieli, jak stworzą taki dym, postanowili więc przeszukać targowisko wzdłuż i wszerz, żeby znaleźć coś, co da im pożądany efekt. Kwestia podłożenia dymu zależała od sposobu uruchomienia go, pozostawili więc ją do dalszego przedyskutowania.

Po drugie - zdobycie dowodów. Jednocześnie do dywersji, w innej części rezydencji sprawna w skradaniu osoba rozpocznie poszukiwania listów, dokumentów, podejrzanych przedmiotów - jednym słowem wszystkiego, co dałoby się podpiąć pod ich podejrzenia. Nie było to jednak tak proste, jak mogłoby się wydawać. W końcu nikt z nich nie był jeszcze w rezydencji, a więc nie mają pojęcia, jak wygląda ona wewnątrz, jaki jest jej układ, co znajduje się w pokojach i tak dalej. Zbyt wiele niewiadomych, jak na tak dużą operację. Trzeba było więc znaleźć sposób, w jaki zmaksymalizować szanse na powodzenie tej misji.

Z własną inicjatywą wystąpiła wtedy Sara, starająca się teraz odbudować nieco nadszarpnięte zaufanie drużyny wobec swojej osoby. Zaproponowała zagranie ukrytego szpiega pod przykrywką służby. Choć był to dobry pomysł, nie wszyscy byli pewni co do czystości zamiarów towarzyszki. Ostatnimi czasy jakby umysł każdego z nich przełączył się na funkcję "brak zaufania" i dopatrywali się intryg oraz kłamstw w każdej napotkanej osobie. Zaczęto więc dopatrywać się wad jej planu - jak dostanie pracę w rezydencji, jak poinformuje ich o wyglądzie wnętrza, jak zadba o nie wyjawienie swojego planu. Nieco zdesperowana i poirytowana elfka wykłóciła się o swoją rację, odprawiając wszystkich niedowiarków z kwitkiem i wyraźną wiadomością, że jest po ich stronie i dołoży starań, żeby im pomóc.

Gdzieś pomiędzy planem pierwszym a planem zapasowym padł jeszcze pomysł wtargnięcia do rezydencji przebranym za nowych strażników, ale pomysł stworzenia iluzji pożaru wydawał się im mniej niebezpieczny, bo nie stawiał nikogo siłą w sytuacji działania pod przykrywką w środku zamieszania. Jedyną wyraźną chętną do tej sztuki była elfka, która dostała tę rolę od swoich kompanów. Po tych rozmowach rozdzielili się, żeby przygotować wszystkie niezbędne składniki do udanego włamania. Sara miała kupić race i wkręcić się w służbę, Ander spróbować wcielić swój plan w życie, Nulgath z Larrym załatwiać swoje sprawy niezwiązane ze sprawą Bolton, a Papadopoulos i Maciej odwiedzić dwóch potencjalnych sojuszników: Edwarda Prestona oraz Gildię Kupiecką.

Z tak idealnym planem cóż mogłoby pójść nie tak?


0

piątek, 22 stycznia 2021

Sesja szósta

Pierwsza faza rewolucji    


Po zakończonej pracy drużyna zasłużyła na chwilę relaksu, wobec tego udano się w drogę powrotną do karczmy. Szkieleta Larrego skryli pod pancerzem i szatami, żeby nie ściągał na siebie niepotrzebnych podejrzeń. Opuszczając cuchnące podziemia miasta, spojrzeli w wieczorne niebo, licząc w pamięci, ile godzin spędzili, nań nie patrząc. W milczeniu przemierzyli kilka ulic, by po kilku minutach znaleźć się znów w znajomym lokalu. Zgłosili się do swojego pracodawcy po nagrodę, a także poprosili o wskazówki dotarcia do najbliższego maga, który pomógłby im z pewną ważną kwestią. Następnie każdy znalazł dla siebie odpowiednie zajęcie ze szklanką trunku w dłoni, a niedługo potem dołączył do nich również nieco mniej strudzony od reszty grupy bard. 

Odkąd odebrali nagrodę, Sara zajęła się - co dość dziwne - rozmową z karczmarzem z dala od ciekawskich spojrzeń i wyciągniętych ku nim aparatom słuchowym. Nikomu nie przypadło do gustu takie chowanie tajemnic przed kompanami z drużyny, ale na razie nie mogli nic z tym zrobić. Kiedy jednak elfka powróciła do nich, nie obeszło się od zalewu pytań, na które nie otrzymali odpowiedzi. Taka kolej rzeczy tylko bardziej zraziła ich do towarzyszki, która w efekcie postanowiła utopić swoje smutki w alkoholu. Jak zawsze nie potrzeba jej było dużo czasu ani kolejek, żeby doprowadzić się do stanu upojenia alkoholowego. Zbierana z podłogi przez nadal wdzięcznego za wcześniejszą pomoc Andera, została na jakiś czas usadzona w tyle karczmy, coby mogła chociaż o własnych siłach ustać na nogach.

W międzyczasie, kiedy elfka upijała się, a jej wierny towarzysz pomagał jej dojść do siebie, w innym rogu karczmy drużynowemu bardowi zebrało się na kiepskie żarty, których ofiarą padł zazwyczaj spokojny Maciej. Jego stoicka postawa zachwiana została jednak dość szybko, gdyż odgłosy pierdów zdawały się nie opuszczać jego uszu, a że nie należał do najgłupszych, zorientował się, kto stoi za tymi docinkami. Odstawiwszy spokojnie swój kufel, podniósł najbliższe jego pozycji krzesło i skierował się w kierunku Papadopoulosa, by za chwilę zamachnąć się nim na towarzysza. Mebel wytrzymał opór czaszki barda, został jednak szybko odrzucony, gdyż po chwili wskutek użytku magii Maciej rozłożył się na podłodze w histerycznym napadzie śmiechu. Próbował przestać się śmiać, ale nie mógł, przewracał się więc z boku na bok dobre kilka minut, trzymając się za bolący go już od śmiechu brzuch. W końcu efekt przestał działać, a panowie rozeszli się, tym razem w dwa osobne kąty karczmy.

Po kilkunastu, a może kilkudziesięciu minutach wstała więc i kontynuowała swoje pijackie przygody. Ruszyła do pierwszej osoby, która wpadła w zasięg jej wzroku, a którą znała. Ku nieszczęściu tej osoby był to Nulgath, całkowite przeciwieństwo Sary, a na dodatek demon. Podchmielona elfka jednak nie widziała w żadnym z tych faktów przeszkód i doczłapawszy się do kompana, zawiesiła ramię wokół niego i poczęła dukać coś w swoim pijackim zaćmieniu. Ze słów, które udało mu się rozszyfrować, zrozumiał, że towarzyszka właśnie dokonywała próby pojednania ich, jako że od początku ich wspólnej przygody nie potrafili się dogadać. Na koniec tejże płomienistej przemowy, z której połowę sensu ulotniło się wraz z chęcią do życia demona, elfka złożyła na jego twarzy (?) przyjacielski pocałunek i wyruszyła ku swojemu najbliższemu, ludzkiemu towarzyszowi do picia. Zagrali wspólnie kilka partii szachów, a widząc, że głowa kompanki ma się już bliżej poziomu niż pionu, Ander odprowadził ją do jej własnego łóżka, samemu wkrótce również idąc w te ślady.

Nazajutrz rano, kiedy cała kompania ściągnęła się ze swoich posłań i spotkała się na śniadaniu, zastała ona dość niecodzienny widok. Ta sama elfka, która poprzedniego wieczora dotarła raz jeszcze na kraniec pijaństwa, odziana w mniej bitewne, a bardziej mieszczańskie ubranie, teraz zdawała się zajmować miejsce za ladą i obsługiwać klientów. Zdezorientowani zebrali się wokół, żądając wyjaśnień, na których otrzymanie nastał najwyższy czas. Powiadomieni zostali o podjęciu pracy przez elfkę w tym przybytku, której celem było zebranie przydatnych dla grupy informacji. Pomimo dobrych intencji cała ta operacja przeprowadzona została w tajemnicy przed wszystkimi, co w tym konflikcie okazało się najtwardszą kością niezgody. Nie mając na nią żadnego wpływu, wyruszyli z karczmy bez Sary, aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat kamienia odnalezionego zeszłego dnia.

Podążając za wskazówkami otrzymanymi od karczmarza, dotarli do wieży maga zwanego Bonasem. Liczyli na jego pomoc w rozpoznaniu celu użycia tajemniczego kamienia, znalezionego pośrodku kanałów, w których przez przypadek roiło się od nieumarłych istot. W obawie rozpoznania w jednym z ich towarzyszy demona, a w drugim szkieleta postanowili zostawić tych dwoje na zewnątrz. Zachowując dobre maniery, zapukali do drzwi i poczekali, aż ukaże się w nich ktoś, ko przyjąłby ich i zaoferował pomoc. Jako pierwszego zastali jednak lokaja, bądź też pomocnika maga, pytającego przybyszy o cel wizyty, gdyż tego dnia w planach mieli jedynie przybycie wysłanników króla, transportujących jakąś ważną przesyłkę. Skłamali o byciu dokładnie tymi gośćmi, których oczekiwali, na co twarz mężczyzny rozpogodziła się i zaprosiła ich do środka.

Poprowadzeni kilka piętr wzwyż ciasnymi schodami, w końcu znaleźli się w pokoju maga. Na jego środku znajdował się sporych rozmiarów teleskop, wycelowany w przeszklony sufit, a wokół znajdowały się stoły zawalone dokumentami, książkami i mało interesującymi przyrządami. Bonas przywitał gości z uśmiechem na twarzy, zadowolony z dostarczenia przesyłki w tak szybkim czasie. Od razu przeszedł do obejrzenia katalizatora, który miał zostać mu dostarczony. W chwili paniki Maciej wręczył mu przedmiot znaleziony jeszcze w jaskini goblinów, pomiędzy szczątkami ciał ludzkich, który nie usatysfakcjonował mędrca, a wręcz obrzydził go swoją bezużytecznością. Już byłby wyprosił ich, gdyby sytuacji nie uratował bard, noszący ze sobą znaleziony w kanałach kamień, przez którego znaleźli się w tym miejscu. Wymyślił jakąś historię o przedmiocie Macieja, że tak naprawdę nie był tym kamieniem, który mieli dostarczyć.

Rozmowa przybrała całkiem inny ton, kiedy Bonas dojrzał drugi przedmiot. Jego twarz spochmurniała, a na czele wystąpiły głębokie bruzdy człowieka zmęczonego i strudzonego. W końcu, po dokładnym zbadaniu kamienia odezwał się do trojga gości. Zaczął tłumaczyć sytuację, najpierw w słowach, których ktoś niemający nic do czynienia z magią by nie zrozumiał, przechodząc do prostszego języka, w którym przekaz prosto przetłumaczyć można by na: ten przedmiot zawiera w sobie dużo silnej, nekrotycznej mocy, której trzeba się pozbyć, aby mógł go użyć, więc będzie musiał go oczyścić, co zajmie mu dobrą chwilę. Ledwo co uniknąwszy zostania odkrytym, zgodzili się bez gadania, a starzec opuścił ich na rzecz zrobienia dokładnie tego, o czym przed momentem jeszcze mówił.

Przed nimi rozciągnęła się więc wizja czekania na powrót maga, więc niektórzy swój czas postanowili spożytkować na studiowaniu otoczenia. Będąc jednak ostrożnym, poprosili najmniej zainteresowanego z tej grupy przedmiotami magicznymi Andera o nasłuchiwanie i pilnowanie, czy ktoś nie idzie. W tym czasie Papadopoulos oraz Maciej przeczesali pomieszczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek listów czy też przedmiotów, które mogłyby wskazać na nieczystość planów Bonasa. Pozostali jednak z pustymi rękoma, a mag zdawał się człowiekiem, któremu można było zaufać, toteż tak zrobili, zajmując miejsca na krzesłach w oczekiwaniu na jego powrót.

Spokojne oczekiwanie przerwało wtargnięcie wcześniej spotkanego lokaja, informującego o przybyciu jakiejś elfki podającej się za kompana gości Bonasa. Potwierdziwszy te informacje, Sara została wpuszczona do środka i wtajemniczona w obecną sytuację. Wkrótce z pomieszczenia obok wyłonił się mag, budząc z letargu oczekujących nań poszukiwaczy przygód. Bonas od razu zauważył przybycie elfki, z którego musieli się tłumaczyć. Po wyjaśnieniu obecności Sary, mag potwierdził oczyszczenie katalizatora i podziękował za jego dostawę, pytając, gdzie go znaleźli. W zaufaniu zdradzili mu miejsce pochodzenia przedmiotu, co wyraźnie go zmartwiło. Widząc jego reakcje, podzielili się także obawami o czystości intencji niejakiego Marcusa Blake'a, namiestnika Bolton, za którego sprawą ten kamień znalazł się w kanałach. Jego motywem mogłaby być czysta chęć zemsty na swoich konkurentach, których bogactwo raziło go w oczy, takich jak Gildia Kupiecka czy Edward Preston. Do jednych jak i drugich otrzymali wskazówki dojazdu, jak i list polecający od samego Bonasa, który poważnie potraktował tę sprawę i przyrzekł pomoc w rozwiązaniu tego, jak miał nadzieję, nieporozumienia.

Namyśliwszy się jeszcze chwilę, Bonas ujawnił im imię innego maga, którego sprawką mogłoby być stworzenie tak potężnego, a jednocześnie niebezpiecznego przedmiotu. Wyjechał jednak już jakiś czas temu z miasta, więc ścigać musieliby go dość daleko. Imię tegoż jegomościa zapamiętali jednak dobrze: Ilarik Tanatar, gdyż podejrzewali, że usłyszą je jeszcze nie raz.


0