piątek, 25 grudnia 2020

Sesja druga, cz III

Odkrycia, negocjacje, nagrody i ucieczki    


Maciej wraz z Gillbertem dotarli do wcześniej zignorowanego rozstaju dróg jaskini. Zachodnia ścieżka była tą, która prowadziła do znanego im wyjścia, południowa tą, którą właśnie przyszli, a północna i wschodnia pozostały niezbadane. Ustalili, że najpierw zbadają północną i tam też ruszyli. Niedługi tunel poprowadził ich do równie niewielkiej, prostokątnej jaskini. Wewnątrz dojrzeli stół, kocioł z czymś gotującym się w środku, a w tyle pomieszczenia również skrzynię. Podchodząc powoli do wspomnianego kotła, aby zbadać jego zawartość, próbowali zignorować przeczucie, które podpowiadało im, że czeka na nich coś, czego nie chcieliby widzieć. Przeczucie tym razem ich nie myliło, gdyż to, co dojrzeli w kotle, szybko rozpoznali jako części ludzkiego ciała. Pachniało to paskudnie, a wyglądało jeszcze gorzej, więc prędko odstąpili od kotła. Nieco pobladły Gillbert rzekł coś o ludziach, którzy wcześniej wraz z nim przetrzymywani byli w klatkach. Doszedł do wniosku, że właśnie tu dokonali swojego życia po tym, jak jeden po drugim wyprowadzani byli z jaskini przez gobliny. Gdy zniesmaczony wojownik przyglądał się niezbyt ciekawemu stołowi, Maciej postanowił przeszukać wcześniej dostrzeżoną skrzynię - a nuż trafi mu się jakiś cenny skarb. Szybko uporał się ze starym, niedziałającym już zamkiem skrzynki i otworzył ją zamaszyście. Wewnątrz odnalazł nie tylko wiele innych części ciał ludzkich, ale również coś bardziej przykuwające jego uwagę - kamień, który jak ocenił, mógł posiadać jakieś magiczne zdolności. Zabrał go ze sobą i zaproponował opuszczenie pomieszczenia towarzyszowi, na co ten prędko przytaknął. Powrócili na rozdroże, gdzie pozostała im już tylko jedna droga do odkrycia. Już mieli tam ruszyć, gdy Gillbert przerwał w pół kroku i zdecydował, że nie chce tam iść. Swojemu zadziwionemu towarzyszowi wytłumaczył, że ma złe przeczucie co do tego miejsca (a jak już się przekonali chwilę wcześniej, przeczucia warto się słuchać) i wolałby nie iść tam bez reszty grupy, tak na wszelki wypadek. Straumatyzowany poprzednimi odkryciami Maciej przystał na jego propozycję i powrócili do ogniska, aby spotkać tam drugą grupę.

Spotkanie obu grup obeszło się szybkim podzieleniem się informacją o przejściu za ścianą i stwierdzeniem, iż lepiej jednak w tych jaskiniach trzymać się razem. Toteż cała załoga ruszyła ponownie do nieistniejącego już leża pająków, aby zbadać miejsce, skąd wyszedł ich ostatni przeciwnik. Kawałek przemieszczania się ciasnymi tunelami dalej znaleźli koniec swojej podróży zwieńczony ścianą. Ponownie, jak w ostatnim przypadku ktoś dojrzał kruszejący fragment ściany i ocenił, iż można by przebić się przez nią tak samo, jak przez poprzednią. Maciej bez chwili zawahania wyciągnął swój kilof i rozpoczął przedostawanie się na drugą stronę.

Któż wie, jak ta historia mogłaby się potoczyć, gdyby nie to, czego dowiedzieli się w następnej chwili. Towarzyszący im demon dzięki swoim mocno rozwiniętym zmysłom wyczuł coś niepokojącego. Podzielił się tą obawą z resztą grupy i skupił się przez chwilę na tym, co mogło znajdować się za ów ścianą. Jego odkrycia zszokowały wszystkich i zmusiły do szybkiego podjęcia się ustalania planu działania. Istota zza ściany, czymkolwiek była, zdawała się silniejsza od kogokolwiek w ich drużynie. Na dodatek moc tej tajemniczej postaci zdawała się zwiększać z każdą sekundą. Działać trzeba było szybko i wszyscy o tym wiedzieli. Obrali pacyfistyczne podejście, gdyż nie byłoby im na rękę mierzyć się z takim potężnym wrogiem. Dla pewności o pomyślności działań negocjacyjnych zdecydowano się pozostawić elfkę wraz z nadal blado wyglądającym Gillbertem tu, przy wyjściu. Reszta skupić miała się na rozmowie z istotą i wydostaniem grupy z tej sytuacji cało.

Tak więc zaraz po dość bezdźwięcznym skruszeniu ściany, na pierwszy ogień wspólnie ruszyli Ander, Maciej oraz Nulgath. Ukazała im się największa z dotąd widzianych jaskiń, a była na tyle duża, że mogła w sobie pomieścić pięć drewnianych chat oraz ogromny plac po środku. Pomiędzy chatami paliły się liczne ogniska, oświetlające pomieszczenie, dodające całej tej scenerii jeszcze bardziej groteskowego klimatu.

Na samym środku placu, wyznaczonego jakimiś malowidłami na ziemi, stała postać otoczona wyczuwalną, złą aurą. Zwrócona tyłem do trzech towarzyszy, z uniesionymi w górę dłońmi, recytowała słowa w nieznanym im języku. Wyczuwszy obecność kogoś poza sobą w pomieszczeniu, zaprzestała, obróciła się do nich i od razu zmierzyła ich wzrokiem od stóp do głów. Tą postacią okazał się być kolejny z goblinów, aczkolwiek nie wydawał się on być zwyczajnym goblinem. Było w nim coś, co od razu pozwalało stwierdzić, że nie jest to pierwszy lepszy szeregowy, czy też inny kucharz. Pomimo iż odziany w takie same, brzydkie i śmierdzące łachmany, jak reszta jego towarzyszy, miał w sobie ten przywódczy wygląd i wzrok, oceniający zagrożenie jednym spojrzeniem w ułamku chwili.

Zmarszczywszy nos, goblin przemówił do grupy głosem okropnym i skrzekliwym, aż za bardzo pasującym do wyglądu jego posiadacza. Mówił językiem wspólnym, a więc wszyscy odetchnęli, chociaż nie było wokół nich zbyt czystego powietrza. Goblin w pierwszych swoich słowach zapytał troje poszukiwaczy przygód, kim są, czego chcą i skąd przybywają. Zgrabnie zignorowawszy ostatnie pytanie, Nulgath odpowiedział na pozostałe dwa, jak najgrzeczniejszym tonem potrafił, by przypadkiem nie urazić potwora. Choć od prawdy tym słowom było daleko, brzmiał on na tyle przekonująco, iż goblin rozluźnił się nieco i kontynuował swoje przesłuchanie. Maciej i Ander szybko przedstawili mu sytuację z pająkami, oczywiście pomijając wszystkie goblińskie zwłoki widziane po drodze, mając nadzieję na ułaskawienie w związku z okazaną mu pomocą. Wynikiem tych słodkich, ubarwionych opowieści, gobliński szaman postanowił wynagrodzić podróżników, którzy szczęśliwie przechodzili obok i pomogli mu z jego pajęczym problemem oraz potworem przed jaskinią. Był na tyle łaskaw, że nawet pozwolił sobie zadać po jednej prośbie od każdego z przybyszów.

Tak więc pierwszym, który poprosił o nagrodę, został morderca wielkiego pająka - Ander. Pomyślawszy przez chwilę, uznał, iż gobliny to często spotykane stworzenia, a więc przydałoby mu się, jako poszukiwaczy przygód, znać ich język. Choć szaman nie mógł nauczyć go całego języka od tak, przekazał mu księgę, z której mógłby nauczyć się nie tylko języka goblińskiego, ale także orkowego. Mężczyzna podziękował szamanowi i zrobił miejsce dla kolejnych towarzyszy. Maciej, choć prosił o złoto, otrzymał worek nietoperzy, przydatny do odwracania uwagi, a demon Nulgath oddalił się z szamanem, aby porozmawiać o jakiejś tajemniczej sprawie na osobności. W tym czasie przyprowadzono również Sarę i Gillberta, zaraz po upewnieniu się, że żadne z nich nie sabotuje względnego spokoju, który teraz pomiędzy nimi panował. Na ich szczęście, szaman tak uradowany z rozwiązania jego problemów, pozwolił dodatkowym towarzyszom o prośby na takich samych warunkach, jak poprzedni trzej. Toteż elfka Sara otrzymała dzban pełen substancji wywołującej jakieś, bliżej nieokreślone efekty, a Gillbert, jako że wyznał o byciu zapalonym kucharzem piękne, śnieżnobiałe perły tworzące wypieki. Każdy złożył słowa podzięki szamanowi na miły koniec znajomości i grupa zaczęła powoli ruszać ku wyjściu. Nie zamierzali wracać się przez dawne leże pająków, wiedzieli bowiem, że druga droga wychodząca z tej jaskini to ta, wobec której wcześniej Gillbert miał złe przeczucia i poprowadzi ich prosto do wyjścia.

Ta historia nie mogłaby być prawdziwa, gdyby na sam koniec nie wydarzyło się jeszcze coś niedorzecznego, stawiającego całą wyprawę pod znakiem zapytania. Tak więc kilka kroków wgłąb jaskini ku wyjściu, nasza grupa poszukiwaczy przygód słyszy nadchodzące w ich kierunku krzyki, poprzedzanych głośno i szybko stawianymi krokami jakiegoś osobnika, prawdopodobnie goblina. Na ich karkach pojawia się pot, wszystkie złe uczynki, których dopuścili się zarówno tu, jak i w całym swoim życiu przebiegają im przez myśli, kiedy stają jak skamieniali w miejscu, oczekując tego, co ma się zaraz wydarzyć. Goblin wychodzi zza zakrętu i dostrzega grupę panikujących odmieńców, pospiesznie wymieniających pomiędzy sobą zdania na temat obecnej sytuacji. Nie rozumie ich jednak, gdyż jest tylko zwykłym goblinem, znającym jedynie swój język, a oni nie rozumieją jego, gdyż nie mieli szansy nigdy w swoim życiu uczyć się goblińskiego. Spontanicznie wymyślony plan Andera o próbie dogadania się z goblinem spalił na panewce, gdyż szukanie całych zdań w dopiero co otrzymanej księdze nie było możliwe z szybkością, jaką wymagała owa napięta sytuacja. Instynkty wszystkich z osobna w tym momencie przejęły nad nimi kontrolę i każdy, kto ocknął się z pierwszego szoku, rzucił się do ucieczki, byleby ratować swoje życie. Nulgath oraz Sara ominęli goblina bez większych problemów, od razu gnając przed siebie i nie oglądając się na pozostałych, mniej szczęśliwych towarzyszy. Gillbert możliwe bardziej zszokowany, niż po odkryciu skrzyni pełnej ludzkich zwłok, postawił jeden chwiejny krok przed siebie, kolejny, dłuższy za nim i runął jak długi na ziemię. Ander ani Maciej nie mogli się zdecydować nad sposobem ominięcia przeciwnika, a kiedy już musieli się ruszyć, dojrzeli skulonego na ziemi Gillberta. W przypływie adrenaliny, Maciej doskoczył do rozłożonego na ziemi kompana, podrzucił go sobie na barki z nadzwyczajną siłą i przeskoczył nad goblinem, równocześnie z Anderem wykonującym ślizg pomiędzy jego nogami.


0

Sesja druga, cz II

Pajęczy incydent    


Grupa wchodząca do tunelu, pomimo iż złożona z wrogiej do demona Nulgatha elfki Sary, oraz nowego człowieczego towarzysza Andera zgrabnie przedostała się na koniec ciasnego pomieszczenia. Wydostawszy się z ciasnych tuneli do kolejnego pomieszczenia, szybko zrozumieli, że decyzja o zabraniu ze sobą pochodni była jak najbardziej trafiona i ktokolwiek kto tak zdecydował, powinien dostać za nią nagrodę. Otóż przed nimi roztoczył się widok, który zmroziłby krew w żyłach nie jednemu doświadczonemu poszukiwaczy przygód. Była to największa z dotychczas odwiedzonych przez nich jaskiń, całkowicie pokryta srebrzystobiałymi pajęczynami, migoczącymi w świetle pochodni niczym piękne kryształy. W kilku miejscach dostrzec można było coś na kształt ciasno zawiniętych kokonów i chociaż miało zaledwie półtora metra wysokości, obrzydzało tak samo każdego członka grupy.

Szybko zaczęto się naradzać, co począć z daną sytuacją. Oczywistym wyjściem było puszczenie z dymem całego pajęczego leża (gdyż właśnie założono, iż tym było to paskudne miejsce), jednak obawiano się o skutki, jakie to może przynieść. Nie wiedzieli, jak daleko sięgają te pajęczyny, czy ogień nie wydostanie się spod kontroli i nie rozniesie się po całej grocie, w końcu czy dym nie odbierze im życia wraz z wszystkimi kreaturami czającymi się w zakamarkach tej jaskini. Po rozpatrzeniu tych wszystkich okoliczności grupa doszła do takiego wniosku - ognioodporny Nulgath będzie tym, który roznieci ogień, używając jednej z przyniesionych pochodni, podczas gdy pozostała dwójka wycofa się tunelem do poprzedniej jaskini, po czym dołączy do nich i wspólnie zaczekają na ukończenie ich dzieła. Gdyby coś poszło nie tak, kontrolująca płomienie Sara miałaby postarać się powstrzymać je przed rozprzestrzenieniem się, albo chociaż dać czas do ucieczki swoim towarzyszom.

Ku ich szczęściu akcja przebiegła bardzo sprawnie i obeszli się bez żadnych szkód. Jaskinia była wystarczająco wysoka, aby wytworzony dym osadził się na jej szczycie i nie uszkodził żadnego z poszukiwaczy przygód. Wszystko, co zaś czaiło się w ów jaskini, niezaprzeczalnie odeszło z tego świata, co potwierdzały nieznane piski i krzyki dochodzące gdzieś z daleka, odbijając się echem po pustym pomieszczeniu. Powróciwszy na miejsce mordu, obecnie wyglądające dość spokojnie i przyjaźnie, towarzysze zaczęli rozglądać się po opustoszałej jaskini. Pomimo zdolności widzenia w ciemności ani elf, ani demon nie dostrzegli w zgliszczach nic interesującego, ot popiół upadłych i pozostałości po spalonych kokonach. Ander zaś, może dzięki swojemu szczęściu, może dzięki zwykłemu przypadkowi w resztkach tego, co tu wcześniej było, odnalazł zestaw kości. Sprawnie wydedukował, że należały one zapewne do jakichś goblinów i podzielił się informacją z dwojgiem.

Rozmowa po udanym ataku początkujących piromanów kleiła się zaskakująco dobrze, doszło nawet do kilku śmiechów i ogólnej poprawy nastroju grupy. Wśród swobodnej gawędy nie spodziewali się jednak, że ta jaskinia kryje w sobie jeszcze jeden, ostatni sekret. Nagle, znikąd wzruszony czymś Ander odwrócił się w stronę odnogi jaskini, której dotąd jeszcze nie zbadali. Niedługo potem usłyszał coś jakby szmer, który z sekundy na sekundę stawał się coraz to głośniejszy, a zarazem łatwiejszy do odczytania. W momencie, kiedy wszyscy zorientowali się, co się dzieje, ich oczom ukazał się ogromny potwór, przyczepiony do sufitu do góry nogami. Jego owłosione ciało skierowane było wprost na nich, a paskudne, połyskujące w ciemności osiem ślep wpatrywało się wprost w nich.

Pierwszym, który zareagował był Nulgath - doskoczył do potwora, zadał cios (który pomimo tego, że wyglądał na potężny, nie wydawał się zadać potworowi zbyt wielkiego bólu) i już miał odskoczyć, gdy ogromny przeciwnik przemieścił się z sufitu na ścianę boczną i zaatakował kilkoma odnóżami odsłoniętego demona. Te obrażenia widocznie raniły go poważnie, gdyż Nulgath złapał się za bok i jakby skurczył się ze swoich dumnych dwóch i pół metra wysokości. Obserwujący zaistniałą sytuację z niedaleka Ander postanowił działać, gdyż wagą w tym starciu mogło być życie tej grupy - a nie chciał pozwolić im umrzeć ledwo po tym, jak go uwolnili. Gdy demon przemawiał do nadal wrogo nastawionej do niego elfki o pomoc, smukły człowiek przystąpił do kreatury i zadał jej jeden, celny cios. Padł on wprost w czaszkę potwora, przebijając się na wylot i powalając go na ziemię. Cielsko upadło z głośnym tupnięciem na ziemię, a grupa przetrwała starcie. Zwycięski Ander, choć sam nie wykonał całej pracy, pozwolił sobie na chwilę chwały, po czym pozbawił potwora wszystkich ośmiu kończyn w geście ośmieszającym poniżająco słabego jak dla niego potwora. Poturbowani, lecz wygrani powrócili do ogniska, aby zaczekać na powrót drugiej grupy i odpocząć po tej niezwykłej przygodzie.


0

Sesja druga, cz I

Nowi towarzysze    


Po dotarciu na skrzyżowanie grupa zdecydowała się na zwiedzenie kolejnej jaskini na południu, gdyż dochodziły stamtąd ludzkie szepty. Spotkali tam dwoje śpiących, goblińskich strażników, których parszywe twarze oświetlał blask pobliskiego ogniska. Wokół pomieszczenia rozstawiono kilka klatek, z czego w dwóch najbliższych od wejścia dostrzec można było czyjeś sylwetki. Po szybkiej, acz prowadzonej szeptem naradzie (w której padła również szybko odrzucona propozycja zagrania na dudach) poszukiwacze przygód zdecydowali się zdać na umiejętność kontrolowania ognia Sary, aby ta żywcem zaprowadziła strażników do ich okropnej śmierci. Tak jak ustalono, tak postąpiono. Kilka chwil później śpiące gobliny zamieniły się w żywe pochodnie, miotające się na wszystkie strony i wrzeszczące z okropnego bólu. Scena nie trwała zbyt długo, a po potworach zostały jedynie dwie, niewielkie kupki popiołu.

Po fascynującym, acz krótkim widowisku podróżnicy przystąpili do klatek, w których zostali uwięzieni dwaj mężczyźni. Obaj wyglądali dość ludzko, jednak różnili się wieloma rzeczami. Jeden z nich - umięśniony, przyodziany w długi, skórzany płaszcz spięty w talii kilkoma ciasno zapiętymi pasami, z pierścieniem na lewej dłoni - drugi zaś - szczupły i smukły, również w długim, czarnym płaszczu i dziwnymi zdobieniami wokół oczu.

Ten wysoki (jak na człowieka), o kruczoczarnych, rozczochranych włosach i srebrnych źrenicach facet, jak ustaliła grupa, nazywał się Ander. Stwierdził, iż dostał się on do groty niezauważony przez gobliny, jednak szczęście prędko go opuściło i został pojmany. Na zapytanie o ogromnym strażniku u wejścia groty odparł, iż nigdy go nie widział i że samo wejście do jaskiń nie sprawiło mu wiele problemów. Dla podróżników wydało się to dosyć podejrzane, jednak po kilku minutach narady wspólnie stwierdzili, że pomoc kogoś, kto potrafi zakraść się do takiej jaskini niepostrzeżony, może im się przydać i otworzyli klatkę.

Następnie przystąpili do kolejnej uwięzionej postaci. Drugiego mężczyznę o długich włosach i bystrym spojrzeniu zwano Gillbert. Wyznał on, że tak jak tamci jest poszukiwaczem przygód. Pokrótce wyjawił im swoją historię, jak dostał się w to paskudne miejsce - został wynajęty do oczyszczenia tej jaskini z goblinów, które nękały pobliską wioskę, jednak przecenił on swoje umiejętności i nie dał on rady bardziej liczebnej od siebie grupie potworów, przez co został pojmany i uwięziony.

Pomiędzy wieloma pytaniami, które padały od poszukiwaczy przygód zaaferowanymi dwojgiem nowych towarzyszy, jedno wydało się ważne zarówno Gilbertowi, jak i Anderowi. Czy znali się? Obaj zgodnie odpowiedzieli, że nie. Spotkali się dopiero w tej jaskini, kiedy gobliny przyprowadziły już schwytanego Andera i wtrąciły go do klatki. Według Gillberta on sam był tam przetrzymywany znacznie dłużej i widział w tych prowizorycznych lochach już wielu ludzi, jednak z Anderem miał styczność dopiero od kilku dni.

Kiedy pierwsze emocje opadły, a nowo poznani towarzysze odzyskali swoje niezbyt ukryte przedmioty, zaczęto rozglądać się po pomieszczeniu. Jaskinia, choć większa od poprzednich nie miała w sobie zbyt wiele. Większość miejsca zajmowały puste już klatki, a pośrodku płonęło ognisko dające przyjemne ciepło. Rozglądanie się nie trwało jednak zbyt długo, gdyż ich uwagę zwróciły dźwięki jakiejś istoty zmierzającej ku nim z kierunku rozstaju dróg. Grupa szybko rozpierzchła się z pola widzenia czegokolwiek co do nich szło i przylgnęła do ścian pomieszczenia. Chwilę potem zza rogów dostrzegli niecodzienny widok - goblina z czapką kucharską na głowie. Elfka ruszyła na potwora pierwsza - i mimo iż się starała, nie dała rady zadać mu zbyt wielu obrażeń. Za chwilę dołączył do niej Gillbert dobywający swojego miecza. Użył go tylko raz, gdyż tyle wystarczyło, aby goblin padł na ziemię bez życia. Jedyne co po nim zostało - bezużyteczna czapka kucharska - dostała się teraz w ręce elfki, która odrzuciła tę pamiątkę i pozwoliła pochłonąć ją ogniowi.

Od razu powrócono do badania jaskini i ktoś słusznie dostrzegł kruszącą się w jednym miejscu ścianę, tuż naprzeciw wejścia i po chwili oględzin uznano, że jest możliwość zniszczenia jej, jeśli znajdzie się do tego odpowiednie narzędzie. Na szczęście zaradny Maciej miał przy sobie kilof i od razu zabrał się za odblokowanie nowego przejścia. W tym czasie reszta grupy rozsiadła się wokół ogniska i odpoczywała przy dźwiękach kruszonej ściany. Ci szczęściarze mogli poznać się lepiej, porozmawiać przy cieple bijącym od ognia i podzielić kilka pierwszych, wspólnych śmiechów, kiedy Maciej przedostawał się do kolejnej części tuneli.

Wraz z ostatnim zamachnięciem kilofa ściana rozpadła się, ukazując za sobą ciasny tunel. Z jego wnętrza wyłaniała się ciemność, która nie byłaby przeszkodą ani dla Sary, ani Nulgatha, dla których widzenie w ciemności było tak oczywiste jak oddychanie. Reszta grupy jednak nie mogła pochwalić się takimi zdolnościami, toteż od razu przystąpiono do narady. Czy brać ze sobą pochodnie? Czy też lepiej ruszyć po omacku, pod opieką dwojga widzących w ciemności towarzyszy? Rozważania następnych ruchów trwały jakiś czas i ustalono, iż grupa podzieli się. Gillbert oraz Maciej mieli wrócić się i zwiedzić tunele prowadzące na północ, które wcześniej zgrabnie zignorowano z powodu głosów nawołujących ich w przeciwnym kierunku. Reszta grupy zaś - to jest Sara, Nulgath oraz Ander - mieli wyruszyć wraz z dwiema pochodniami ciasnym tunelem ukrytym za zniszczoną ścianą. Życzono sobie powodzenia i rozdzielono się.


1

czwartek, 16 kwietnia 2020

List od maga Bonasa

Szanowny Panie Helder 

Nie mam zamiaru Pana niepokoić jednakże nie mógłbym też nie dostrzec wpływu Pańskiego rodu na przebieg wojny domowej.Bez wątpienia jest Pan świadom tego że długotrwały konflikt wewnętrzny nie będzie specjalnie owocny dla żadnego mieszkańca Bosdonii. Dodatkowo obecna sytuacja na arenie międzynarodowej a szczególnie ta na południu jest dosyć niepewna. Nie zatracajmy się więc w sceptycyźmie i pamiętajmy o nieubłaganie zbliżającym się konflikcie zbrojnym z Imperium Gagrimskim. W powyżej przedstawionych okolicznościach osłabienie naszego państwa byłoby wielce niekorzystne. Zapewne dostrzega Pan już do czego zmierzam, wszelkiego rodzaju rebeliancko-separtystyczno-rewolucyjne ruchy wprowadzają zamęt i narażają naszych ludzi na powrót niewoli pod jarzmem Imperium. Nie ukrywam więc swego zaniepokojenia obecną sytuacją. W związku z czym prosiłbym Pana o definitywne zaprzestania dofinansowywania i innych form wspieranie rebeliantów.


Z poważaniem Bonas Harrington

0

czwartek, 26 marca 2020

Raport ostatni

Klerycy

Mam już dość, poznałam dzisiaj mroczną komunistyczną stronę mojej drużyny. Nie trzyma mnie przy nich żadna misja. Demon uciekł, więc wracam do Levandii. Wojna wisi w powietrzu.

Sara von Tyffane

0

Raport czwarty

Towarzysze    

Przepraszam za poprzedni raport. Byłam ogarnięta gniewem i nie panowałam nad sobą. Chodzi o to, że cel naszej misji - demon - uciekł. Najprawdopodobniej zawiodłam, ale mam chociaż trochę potrzebnych informacji. Proszę więc zignorować poprzedni raport - nie chcemy wywoływać wojny. Wydaje mi się, że "Nie ma demona. Nie ma zagrożenia. Nie ma problemu".

Sara von Tyffane

0

poniedziałek, 23 marca 2020

Wpis drugi

Ku mojemu zaskoczeniu, to stało się ponownie.

Ostatnie, co sobie przypominam to przygotowania do akcji. Dotarliśmy pod garnizon i zaczailiśmy się w pobliskim lesie, oczekując na przybycie wsparcia. Wraz z Papadopoulosem podłożyliśmy dynamit pod jedną z wież przy pierwszej bramie, przed mostem który wcześniej też osłabiłem.

Następne wspomnienia to jakieś strzępy - prawie tak jakbym upił się Prestonówką z plecaka barda i ocknął się gdzieś pod koniec zabawy. Dlaczego pod koniec? Bo przede mną, na ziemi klęczało dziesięcioro żołnierzy przywiązanych ze sobą linami, a wśród nich znajdował się także Maciej. Papadopoulos wygłaszał jakieś przemówienia o królu i pieniądzach, którego nie miałem siły słuchać. Przed tym pamiętam też podawanie bardowi jednego z eliksirów leczących z mojego plecaka - ale nie wiem dlaczego miałby go potrzebować, bo nie pamiętam żeby tego wieczoru doznał jakichś obrażeń. Zrobiłem to tylko po to, żeby dał mi spokój i odszedł, bo czułem się jakbym miał zaraz zwymiotować.

Moja głowa była tak ciężka, jakbym nie spał od co najmniej kilku dni, a ręce drżały. Nieopodal zauważyłem Sarę, chyba jedyną osobę, której mógłbym powierzyć swój sekret krótkiej pamięci. Wyraźnie dałem jej znać, że chcę pogadać i zdecydowanie to zauważyła, ale zignorowała mnie i dołączyła do przemowy barda. Nie chciało mi się w to wierzyć. Pragnąłem jej zaufać i podzielić się swoimi problemami, a zostałem tak odtrącony. Przez chwilę moja głowa płonęła.

Po kilku minutach uspokoiłem się i wstałem z ziemi, żeby odejść od tych ludzi jak najdalej mogłem. Niestety, nie mogłem odejść zbyt daleko. Udałem się więc na jedną z wież strażniczych, skierowanych w stronę kamiennego mostu, za którym znajdował się mój dom. Widziałem z niej też wszystkie uszkodzone struktury garnizonu: drewniany most za pierwszą bramą, na który runęła wieża strażnicza, pod którą podłożyliśmy dynamit, a także część spalonego muru i kolejną doszczętnie zmasakrowaną ogniem wieżę. Nie wiem co działo się tu przez te kilka godzin, które mi umknęły, ale zdecydowanie działo się dużo.

Pisząc to spojrzałem na swoje dłonie. Były pokryte krwią i z tego co mi wiadomo nie moją. Moje ubrania za to w pewnych miejscach noszą na sobie pewne ślady, co do których pochodzenia nie mam najmniejszego pojęcia.

Obawiam się, że te utraty pamięci mogą dotknąć mnie kiedyś, kiedy naprawdę bym tego nie chciał. Co jeśli udam się któregoś dnia do Arveene, a następnego dnia w ogóle nie będę o tym pamiętał? Co jeśli zrobię wtedy coś okropnego?

Nie chcę o tym myśleć. Muszę teraz skupić się na odnalezieniu ojca. Przede wszystkim muszę dostać się do rezydencji Tallstagów i wyjaśnić całą tę sytuację z jego domniemanym morderstwem. Na pewno nikt go nie zabił, może wyjechał w jakichś pilnych interesach i nie miał czasu nikogo poinformować. W końcu nie odnaleziono jego



Muszę wyprawić w sobie nawyk pisania w tym dzienniku. Któregoś razu mogę nawet nie zorientować się, że robiłem coś, czego nie pamiętam. Na teraz muszę już kończyć, bo widzę że zmierza do mnie elfka. Ciekawe czego chce. Może przeprosi za swoją ignorancję i mnie wysłucha.

0

czwartek, 19 marca 2020

Raport trzeci

Towarzysze    

Jako dyplomatka i emisariuszka z zakonu Brightforest zostałam znieważona przez royalistów. Obecność elfiej kleryczki spotkała sie z groźbami śmierci i brakiem pomocy w śledztwie. Jest to oczywisty znak prowokacji i agresji ze strony ludzi. Zakon nie może przystać na takie traktowanie elfów. Wnoszę o zakończenie stanu neutralności i zezwolenie na rozpoczęcie działań zbrojnych.

Sara von Tyffane

0

Raport drugi

Dzień 41
Drogi Helmucie, Arcykleryku i wodzu

Przepraszam za brak raportów, ale w wyniku wypadku trafiłam do miejsca, gdzie czas płynie inaczej. Teraz gdy wróciłam mogę zdać raport. Niestety nie jest on pozytywny, nasz jeniec zdobył pewien przedmiot, który nazywa "Latarnią". Nie wiem do czego służy, ale możliwe, że zwiększa moc demona. Poza tym wydaje mi się, że pewne osoby w drużynie zaczynają coś podejrzewać. Wyślijcie mi rozkazy, muszę wiedzieć co teraz robić.

Sara von Tyffane

0

wtorek, 17 marca 2020

Wiadomość dla Gillberta

Drogi Gillbercie    

Wyruszam aby pomóc przyjacielowi Karlowi. Jest on klerykiem. Poradzę sobie. Pozdrów ode mnie drużynę.

Sara von Tyffane

0

Zaproszenie do współpracy handlowej

Zaproszenie do współpracy handlowej    

Głowa rodu Helder proponuje współpracę na polu handlowym Wielmożnemu Panu Blake'owi. Ród Helder wywodzący się z miasta Berwick w centrum Królestwa Bosdonu od pokoleń szczyci się wielohektarowymi uprawami, hodowlą wielu gatunków zwierząt, a także wieloma innymi profesjami korzystnymi dla kraju jak i jego sprzymierzeńców. Ród ów pragnie zawiązać z Wielmożnym Panem umowę handlową, która przyniesie zyski obu zainteresowanym stronom.

Życzymy sobie odpowiedzi, a w razie wstępnej zgody na ustalenie dalszych kroków, to jest daty oraz miejsca spotkania przedstawicieli obu stron, które dopną szczegóły współpracy.

Z poważaniem, Malcer Helder


Datowane: rok tysiąc siedemdziesiąty piąty, dnia dwudziestego miesiąca kwietnia

0

Wpis pierwszy

Powróciłem do rodzinnych stron, jednak nie takiego powrotu się spodziewałem. Przywitała mnie Kethra i chociaż na jej twarzy widać było szczęście, coś wyraźnie ją trapiło. Kiedy dotarliśmy ojca nie było w domu, ale dołączył do nas wieczorem, kiedy siedliśmy już do kolacji. Jego wygląd zaciekawił mnie, bo chociaż ubrany był wyjściowo, jego buty i powóz nosiły na sobie wyraźne ślady podróży w plener. W tamtym czasie jednak nie przejąłem się tym, zbyt zajęty jego przywitaniem.

Spędziliśmy przyjemny wieczór w towarzystwie całej wesołej kompanii - od cichego Nulgatha i jego kościanego towarzysza Larrego, do duszy towarzystwa Papadopoulosa. Z rozmowy wywiązała się kwestia Blake'a z którym to ojciec ponoć robił jakieś interesy, a o których nigdy nie słyszałem. Tak oto przeszliśmy do głównej atrakcji wieczoru - duetu Macieja na dudach i Papadopoulosa na lutni, opowiadających nasze przygody w Bolton.

Pisząc teraz o tych czasach jest mi żal, że nie doceniałem tych ulotnych chwil radości i zabawy. Wszystko się zmieniło, odkąd udaliśmy się do tych przeklętych kopalni.

Na początku wyglądało to dość niewinnie, przynajmniej jak na zlecenie dla grupy poszukiwaczy przygód. Udało nam się dość sprawnie dostać do środka, znaleźć przebranie, pokonać kilka potworów. Przestało być śmiesznie, kiedy wtargnęliśmy do jakiegoś pomieszczenia w środku "rytuału", a w nim dojrzeliśmy związanego ojca. Zanim zdążyłem cokolwiek pomyśleć, kilka osób w szatach upadło na ziemię bez życia, a za ostatnim żyjącym człowiekiem pojawiła się wyrwa, z której to wylazł potwór - Bibliotekarz.

Nigdy w życiu nie widziałem takiego paskudztwa, ale też jednocześnie nigdy nie czułem się tak bardzo zdenerwowany sytuacją. Kiedy stwór porwał ze sobą mojego ojca rzuciłem się w wyrwę nie myśląc zupełnie nic innego poza tym, żeby go uratować. Nie spodziewałem się, że w ślad za mną wejdą wszyscy i że przez to narażę ich na śmiertelne niebezpieczeństwo. Nadal jest mi z tego powodu cholernie głupio, ale nie żałuję tego, co zrobiłem. Pierwszy raz w życiu górę nade mną wziął instynkt, nim zdążyłem pomyśleć.

Chociaż większość potyczki spędziłem siedząc na regale z nogami zwisającymi w dół, udało nam się dobić to stworzenie. Nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło. Dlaczego im nie pomogłem? Dlaczego cały chaos jaki tam zaistniał nie poruszył mnie ani trochę? Nie pamiętam, nie wiem co wtedy myślałem. Gapiłem się w jedno miejsce przez cały czas, ignorując swoich walczących towarzyszy. Na szczęście nikt nie zadawał o to pytań. Nie wiem co bym im odpowiedział.

Dopiero widok mocno zranionej Sary przywrócił mnie do rzeczywistości i podrzuciłem jej jeden eliksir z mojego plecaka. Zanim to jednak zrobiłem było już dawno po walce. Zeskoczyłem wtedy z regału żeby bliżej zbadać to coś, co leżało na środku pokoju, a co okazało się być zapisanym zwojem. Nie mogłem go jednak przeczytać, bo nosił na sobie nieznane mi litery. Nie miałem nawet zbyt dużo czasu żeby się mu przyjrzeć, bo litery magicznie zniknęły.

Od tego czasu coś jest ze mną nie tak, ale nie wiem co. W pierwszej chwili poczułem ciepło, które rozprzestrzeniło się od moich stóp na całe ciało. Potem mocno zadzwoniło mi w głowie, tak mocno, że przez kilka sekund nie słyszałem nikogo innego, a moją wizję i pamięć przesłoniła mgła.

Nie pamiętam co potem robiłem. Wiem tylko, że jakimś cudem wydostaliśmy się z tego miejsca. Pamiętam, jak słońce oślepiło mnie, kiedy opuszczaliśmy kopalnie. Od tego momentu pamiętam wszystko: spotkanie tego człowieka, rozmowę z nim, drogę do domu, słowa Kethry o zaginięciu ojca. Ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, jak wyszedłem z kopalni.

Może po prostu byłem zmęczony, w końcu dużo wydarzyło się tamtego dnia. Będę prowadził ten dziennik w razie, gdyby ta sytuacja miała się powtórzyć, chociaż na to nie liczę.

0

Raport pierwszy

Drogi Helmucie, Arcykleryku i wodzu    

Udało mi się zinfiltrować drużynę w której znajduje się demon na którego polujemy. Zrobię wszystko aby nasza droga prowadziła nas do sanktuarium. Mam nadzieje, że wkrótce demoniczny jeniec znajduje się w rękach zakonu. Cierpienie sprawia mi fakt że muszę zachowywać neutralność. Wiem jednak że robię to w imieniu Larrego. Poinformuje was gdy będziemy w drodze do zakonu.

Sara von Tyffane

0