piątek, 8 stycznia 2021

Sesja czwarta, cz I

Zjednoczeni przy wspólnym stole    


Wielkie połacie nicości otaczały poszukiwaczy przygód przez większość dnia, który poświęcili na przemierzenie drogi do Bolton. Niekiedy napotkali co najwyżej jakiś zagajnik czy las, który osłaniał ich od prażącego słońca. Przez większość czasu nie robili nic szczególnego - rozmawiali o błahostkach, bo nie mieli się jeszcze czym przejmować. O wiosce, którą rzecz ujmując najprawdziwiej, jak się da oszukali, zapomnieli tak szybko, jak stracili ją z oczu. Wraz z wieczorem dotarli do miasta Bolton. Wyglądało ono znacznie wystawniej niż miejsce, w którym znajdowali się do dzisiejszego poranka i od razu polubili ten klimat. Powitały ich mury z prawdziwego zdarzenia i otwarta brama wejściowa. Tuż za zachodnim wejściem, które użyli, znajdował się spory, acz aktualnie pusty plac targowy. W dali majaczyła okazała rezydencja, o której w pierwszych dniach nic nie pomyśleli. W okół rozciągał się widok dachów co wyższych budynków mieszkalnych, zastawiających widoczność pustych połaci poza murami miasta.

Zapytano przypadkowego przechodnia o położenie najbliższej karczmy i udano się tam natychmiastowo. Schodząc z głównej drogi w mieście, wkroczyli pomiędzy dziesiątki wysokich, kamienic mieszkalnych, każda stojąca osobno, w niewielkich odstępach od kolejnych, tworząc pomiędzy sobą następne, jeszcze ciaśniejsze korytarze niekończącego się labiryntu. Prowadzeni wskazówkami przechodnia dotarli pod znacznie większy budynek, którego szyld głosił o miejscu, w którym znajdowała się karczma. Lokal jak można się było spodziewać, przyćmiewał swoją wielkością ciasną, wiejską klitkę, w której unosił się wieczny zapach spalenizny i taniego piwa. Tutaj rozmieszczono kilka ław, mieszczących sześciu chłopa i dwa razy tyle stołów, do których dostawiono po cztery krzesła. W tyle znajdował się kominek, którego ciepłem cieszyć się można było z pobliskich siedzisk, podziwiając liczne dekoracje ścienne. Właściciel zaś zajmował miejsce za długą ladą, za którą ściana udekorowana była wieloma trunkami i szkłami.

Nie zastanawiając się długo, dwoje rozpustników przystąpiło do składania zamówienia na alkohol, gdyż każdy wie, że kaca najłatwiej wyleczyć procentami. Tym razem dołączył do nich również Nulgath, którego skala odporności na alkohol przewyższała jednak jakiegokolwiek śmiertelnika z tego świata. Zabawę rozpoczęto, a do późnego wieczoru odliczono już dwoje ledwo utrzymujących się na nogach rozpustników oraz niezadowolonego ich niską wytrzymałością demona. Zanim jednak doprowadzili się do takiego stanu, przy jednym ze stolików dostrzegli krasnoluda. Jak wiadomo, ci uznawani są za jedną z lepiej znoszących alkohol ras tego padołu, toteż demon rzucił mu wyzwanie. Właściciel przybytku donosił kufli, aż na stole nie było już miejsca. Obaj zerowali swoje kolejki bez większego problemu, postanowiono więc uraczyć się czymś mocniejszym.

Obserwujący sytuację z rogu pokoju nieznajomy, teraz podszedł do stołu i zaoferował swój przełyk, obiecując, że dorówna obu zaprawionym już w boju przeciwnikom. Atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej, wszyscy wzięli sobie pojedynek głęboko do serca, a do dłoni po butelce przeźroczystego trunku. Stojący obok Ander i Sara zakładali się nawet o to, kto wygra. Opróżniono butelki, z wiwatującymi i dopingującymi w tle obserwatorami. Nikt nie zważał już o rozlane krople, od kiedy do pojedynku wkroczyła wódka. Wszyscy trzej przeciwnicy szli równo i każdy z nich skończył swoją butelkę. Elfka zaoferowała nawet wystawienie do pojedynku swojego goblińskiego podarunku, jednak nikt nie zgodził się go przyjąć. W dłonie złapano kolejne butelki i zaczęto pić. Ku zdziwieniu wszystkich obserwujących w milczeniu, cała trójka przetrwała ten bój. Walka o mistrza picia dochodziła do finału i pewnie trwałaby jeszcze kilka rund, gdyby nagle krasnolud nie zatkał swoich ust dłońmi, po czym zwrócił zawartość żołądka na stół przed sobą. Chociaż dla każdego był przegranym, prawdą  było, że tajemniczy nieznajomy pomógł mu nieco w oddaniu zwycięstwa swoimi magicznymi zdolnościami. Wykończonego biedaka ktoś zabrał na górę, do swojego pokoju, co by nie spał w zawartości własnego ciała.

Tak więc na polu bitwy pozostał demon - na którego jedną złotą monetę obstawił Ander - oraz nieznajomy. Do boju dołączyły inne trunki, o których zawartość procentową już nikt nie pytał. Pierwszy kubek, potem drugi i trzeci, ani śladu zmęczenia na twarzy żadnego z nich. Nulgath - zaprawiony w piciu demon - kontra nieznajomy - który w rzeczywistości używał iluzji picia, a swój alkohol wylewał. Ktoś zakwestionował wiarygodność tego drugiego, doszło do mętliku, przekrzykiwania i sporu nie wyjaśniono. Na dodatek zdenerwowany stanem swojej karczmy właściciel odmówił dostarczania im alkoholu. Kiedy zainteresowanie pijącymi opadło, od słowa do słowa ustalono, że przeciwnik Nulgatha szuka drużyny i chętnie zabrałby się z kimś tak zaprawionym w piciu, jak on sam. Przybysz przedstawił się jako Papadopoulos i prędko został przywitany jako część grupy.

Swojego ostatniego słowa nie powiedziała jednak jeszcze ani elfka, ani jej towarzysz picia Ander. Teraz to oni zaczęli opróżniać kieliszki - jednak ani nie w takiej ilości, ani w takim tempie jak ich poprzednicy. Ponadto nie byli tak odporni i Anderowi nie potrzeba było dużo czasu, żeby niebezpiecznie zbliżyć się do stanu nietrzeźwości, następnie zwymiotować, doprowadzając karczmarza do szału i całkowicie opaść z sił. Odeskortowany na zewnątrz przez ledwo trzymającą się na swoich własnych nogach Sarę, tam zwrócił resztki, po czym powrócił do karczmy, rozłożył się na siedzisku przed kominkiem i zasnął.

Niespodzianką tego wieczoru okazało się zjednoczenie z kimś, kogo nie spodziewano by się zastać w takim miejscu. Sam w swojej osobie Gillbert ukazał się jeszcze trzymającej się na nogach części drużyny. Zdziwiony był nie mniej niż Nulgath, który dostrzegł go jako pierwszy. Naprędce wymienili kilka słów powitania, nim dołączyli do odpoczywających w bardziej zacisznej części karczmy Andera i Sary. Elfka, nadal pod wpływem trunków, uściskała ciepło Gillberta i wymamrotała coś, czego nikt nie zrozumiał. Zignorowawszy to, rzucił jakimś tekstem sugerującym, że dziś wszyscy w tej karczmie piją do nieprzytomności - tak jak jego krasnoludzki towarzysz. Roześmiany demon przyznał się, że osobiście go pokonał i atmosfera na chwilę rozluźniała. Zaczęto opowiadać sobie, co działo się z obojgiem po rozstaniu pod jaskinią. Historia Gillberta była właściwie krótka, ale treściwa. Dotarł do Bolton bez większych problemów i odnalazł swoją drużynę, która zbiegiem okoliczności również przebywała w tej karczmie. Załapał się na dość prostą robotę, bo jedyne co robił, to roznosił jakieś kamienie po miastowych kanałach. Podobno były z nimi jakieś problemy, ktoś ważny w Bolton kazał się tym zająć, więc karczmarz zlecił tę robotę drużynie, która akurat mu się nawinęła w lokalu. Gillbert wspomniał też, że może załatwić im robotę od tego samego pracodawcy, jeśli nie mają się jeszcze czym zająć, na co Nulgath jako jedyny trzeźwy przystał.

Śpiący Ander przebudził się na chwilę, spojrzał na Gillberta, zastanowił się bardzo mocno, żeby go sobie przypomnieć i wrócił do odpoczynku. Zdecydowano się więc porozmawiać o tym później, kiedy już cała drużyna będzie mogła wysłuchać celu ich następnego zadania. Z drzemiącym Anderem pod jedną pachą, a kołyszącą się elfką pod drugą, demon wyruszył ku schodom, aby odprowadzić towarzyszy do pokoi. Rankiem oboje czuli się już zdecydowanie lepiej, ale i zdecydowanie mieli dość napojów procentowych na jakiś czas. Otoczyli karczmarza, któremu informację o poszukiwaczach przygód poszukujących... przygód... wcześniej przedstawił Gillbert, przy okazji wybielając nieco ich imiona splamione kilkoma obrzyganymi stołami.

Sprawa miała się następująco: w pobliżu karczmy znajdowały się wejścia do kanałów, z których w ostatnim czasie zaczęły wydobywać się zastanawiające dźwięki. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby stali klienci właściciela karczmy nie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, właśnie w miejscach nie bardzo oddalonych od wspomnianych wejść do kanałów. Zlecenie było proste: dostać się tam i wytępić wszystkie bestie, które mogły za tym stać. Ustalono nagrodę i przypieczętowano przyjęcie zlecenia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz