sobota, 2 stycznia 2021

Sesja trzecia, cz I

Kupiec, konstruktor, podróżnik - twój dobry przyjaciel!    


Udana ucieczka, wieńcząca przygodę w jaskiniach, otworzyła wachlarz nowych możliwości grupie, która na początku jednak nie myślała o niczym innym, niż odetchnięciu świeżym powietrzem, a następnie oddaleniem się od tego miejsca. Ustalono tempo podróży i cel, zanim jednak wyruszyli, zmuszeni zostali do pożegnania jednego z wcześniejszych jeńców goblinów. Gillbert, zaufany już kompan, wyraził swoje ubolewanie koniecznością odłączenia się od tak intrygującej grupy na rzecz odnalezienia swoich towarzyszy podróży. Udawał się na północny wschód, do miasta zwanego Bolton, tymczasem nasi bohaterowie zmierzali na północ, aby odebrać nagrodę za swój trud. Obiecano sobie ponowne spotkanie, życzono sobie szerokich dróg i rozdzielono się.

Jako że z groty wydostali się w południe, założono, iż spokojnie dotrą na miejsce do końca dnia, toteż nie było potrzeby się spieszyć. Wyruszyli od razu spokojnym, równomiernym marszem, nie myśląc zbyt wiele o podróży. Co najwyżej spotkają po drodze jakiegoś pojedynczego, zagubionego goblina, może wilka, nic czemu nie daliby rady w tak zacnym towarzystwie utalentowanych wojowników. Mylić bardziej się nie mogli. Niedługo po rozpoczęciu marszu, gdzieś w środku lasu, na równej dróżce napotkali kogoś, kto podawał się za handlarza. Jego imię brzmiało Jorpip, a jego wygląd bardziej podsuwał na myśl szalonego wynalazcę, niż przejezdnego handlarza. Dosiadał on machinę, której nie można było nazwać ani koniem ani świnią, była duża i wydawała wiele dźwięków, a służyła mu prawdopodobnie jako środek transportu. Mężczyzna zachęcał grupę do kupna czegoś z jego asortymentu, który zaś wyglądał, jakby został naprędce skręcony, niesprawdzony i na pewno nierobiący tego, co obiecywał handlarz. Na osobności grupa dość jednoznacznie zgodziła się unikać dokonania kupna jakiejkolwiek machiny z jego zasobu. Tak więc próby przekonania ich do zakupu zostały oddalone kłamstwem wymyślonym na poczekaniu o braku pieniędzy, a Jorpip oddalił się na swoim mechanicznym rumaku.

Czterej podróżnicy, nadal zmieszani osobą handlarza, dyskutując o zaistniałej sytuacji, wyrwani zostali z letargu hałasem. Dźwięk nie przypominał im niczego, co dotąd słyszeli, ale wydawało im się, że stworzony został przez nowo poznanego, podejrzanego handlarza. Najbardziej utalentowany w skradaniu, to jest Ander, wysłany został na niewielki zwiad. Kontynuował marsz leśnym traktem, nie zważając na drzewa i naturę wokół, rozglądając się za czymś, co mogłoby go naprowadzić na ślad Jorpipa i jego machiny. Nie wiedział, że wprawdzie drzewa były bardziej mordercze od samego handlarza i jedno miało mu to dostatecznie udowodnić. Jedynie jego niezawodny refleks ocalił jego kruche, ludzkie życie od zmiażdżenia przez kilkuset kilogramowy kawałek drewna. Odskoczywszy w tył, upadając na kamienistą drogę za sobą, oglądał, jak w jednej chwili ogromna ostoja spokoju upada wzdłuż drogi z hukiem, blokując przejazd. Kilka chwil później dołączają do niego towarzysze, przywiedzeni do niego kolejnym niewyjaśnionym hałasem. Ktoś pomaga mu wstać, ktoś inny przeszukuje miejsce zdarzenia. W końcu zauważony zostaje sposób, w jaki zdrowe, silne drzewo ot, tak runęło na ziemię. Proste cięcie niemalże jak od linijki, zdecydowanie nie było sprawką natury, tylko człowieka i machiny bądź narzędzia, które kontrolował. Zaufanie do podejrzanego handlarza skruszyło się tak szybko, jak szybko powstało i teraz jedynym celem drużyny stało się bezpieczne dotarcie do wioski. Na ich nieszczęście to był dopiero początek ich przygód.

Przez kolejną część podróży nie wydarzyło się nic szczególnego, chociaż z powodu paranoi powoli pojawiającej się w grupie, swoje kroki stawiali nieco ostrożniej. W końcu dotarli do miejsca, w którym ich szczęście ponownie ulatniało się i zdać musieli się na swoją pomysłowość, gdyż most, który miał przeprawić ich nad rzeką daleko pod nimi, przestał istnieć. Gdy elfka zwiedzała okolicę, badała rzekę i otaczającą ich przyrodę, Maciej i Nulgath naradzali się nad pomysłem ścięcia kilku drzew, aby naprawić most, a Ander studiował pozostałości łącznika obu stron rzeki, znikąd pojawił się nie kto inny jak handlarz Jorpip ze swoim mechanicznym rumakiem. Bez trudu jednym skokiem pokonał rozpadający się most, zsiadł z machiny i przemówił najbardziej przekonującym głosem, jaki w sobie miał. Ponownie usiłował sprzedać podróżnikom swój wynalazek, jak mówił: ręczną piłę, która pomogłaby im w chwilę pozbyć się problemu z mostem. Jednoznacznie dali mu jednak do zrozumienia, że nie są zainteresowani, a w ogóle to nadal nie mają pieniędzy i spławili go bez krzty wyrzutów. Podejrzewali bowiem, że to Jorpip stał za zamachem na życie Andera, a kto wie, może i za zdemolowaniem mostu. Zniesmaczony handlarz wspomniał coś o swoim kierunku podróży, który niefortunnie schodził się z poszukiwaczami przygód i odszedł w taki sam sposób, jak przybył.

Ostateczną decyzją, jaką podjęto w sprawie mostu nie do przejścia, było przeskoczenie go. Sara dając przykład reszcie, przeskoczyła ponad skruszoną częścią mostu jakby bez wysiłku, zachęcając tym samym resztę do powtórzenia jej wyczynu. Nulgath, wielki i ciężki demon nie podołał zadaniu jako pierwszy i nie odbił się wystarczająco mocno, żeby doskoczyć na drugi koniec. W efekcie most udekorowany został pierwszą, ledwo wiszącą bombką. Sytuacji ratować nie było jak - mały elf podciągający trzy razy większego demona - takie wyczyny można znaleźć tylko w baśniach. Toteż nie myśląc zbyt wiele, kolejną osobą, która podjęła się wyzwania przeskoczenia mostu i nie podołała, był Ander. Wcześniejsze starcie z morderczym drzewem musiało wyczerpać go na tyle, żeby udekorował sobą most, zawisając na nogach Nulgatha. Nastała chwila paniki, niekontrolowanego bujania się ponad wartką rzeką, aż w końcu czas na działanie. Ponad niezrozumiałymi okrzykami towarzyszy, człowiek kilkukrotnie mniejszy od demona, na którym wisiał, zaczął podciągać się i wspinać po niezadowolonym towarzyszu. Udało mu się wydostać ponad głowę Nulgatha, został dosięgnięty przez dłonie elfki i wciągnięty na powierzchnię. W wyniku tej wspinaczki demon stracił siły, jego ręce odmówiły dalszej współpracy i spadł na występek ziemi blisko rzeki. Był na tyle mały, że demon zwisał z niego jak kot próbujący podciągnąć się na płocie. Akcja ratunkowa trwała, a skupieni towarzysze, niedopuszczający do siebie możliwości porzucenia demona na łaskę rzeki, wymyślili plan ocalenia go. Przeszukano plecaki w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby im i trafili idealnie - lina dłuższa niż w tej sytuacji potrzebna, a nawet druga na zapasie. Jeden koniec przywiązano do drzewa już po drugiej stronie mostu i zaczęto rzucać ją tak, aby dosięgnęła demona. Poszło dość sprawnie i już po chwili cała trójka zmagała się ze wciąganiem nieszczęśnika na stały ląd.

Wykończeni zarówno psychicznie, jak i fizycznie opadli na ziemię, próbując złapać oddech po wyczynach ostatnich kilku minut. Nim powrócili na szlak, opóźnieni byli już dobre pół godziny. Do końca jednak pozostało już niewiele drogi, a i ta na szczęście okazała się łaskawą i nie przysporzyła im już więcej nieszczęść.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz