piątek, 5 lutego 2021

Sesja ósma cz II

Chaos rodzący porządek    


Dzień rozpoczął się tak, jak każdy inny: drużyna zebrała się na parterze, życząc sobie powodzenia w dzisiejszych działaniach i rozstając się z elfką, która ruszyła na swoją codzienną zmianę w rezydencji. Dotarłszy tam, wzięła się od razu za pracę, którą było przygotowanie śniadania dla straży. Wyczekała na odpowiedni moment, żeby dodać do jedzenia wcześniej zakupionego środka przeczyszczającego i jak gdyby nigdy nic podała je nieświadomym ludziom. Sara skosztowała posiłku razem z nimi, tworząc dla siebie idealną przykrywkę niewinnej kucharki. Strażnicy opróżnili swoje talerze i zaczęli opuszczać jadalnię, kiedy pierwsza z ofiar poczuła palącą potrzebę skorzystania z toalety dla służby. Zaraz za tym nieszczęśnikiem pobiegła Sara, a po kilku minutach wszyscy okupowali dwie toalety. Zawodzenie cierpiących i dobijających się do drzwi toalet strażników wykreowało idealny chaos dla reszty drużyny, docierającej właśnie do rezydencji.

Podczas gdy w łazienkach rozgrywała się scena niczym z mało śmiesznego kabaretu, pod drzwiami rezydencji stanęli Ander wraz z Papadopoulosem. Ten drugi rozpoczął zwiad wokół rezydencji, nie spodziewając się zastać po drugiej stronie okien właściwie nikogo. Ku jego zdziwieniu, z dużego pokoju niedaleko wejścia dojrzała go jakaś kobieta, której on sam nigdy na własne oczy wcześniej nie widział. Podeszła do najbliższego okna, uchyliła je i zaczęła rozmowę z nieznajomym. Ten, wymyśliwszy na poczekaniu historię o jakimś bóstwie, podał się za jego wyznawcę i zapraszał ją do poznania tej religii. Kobieta, niezbyt przekonana tymi bzdurami, rozkazała mu wynieść się z terenu posiadłości nim wezwie straże. Bard wycofał się, szczęśliwy z uniknięcia spotkania z nieznajomą bez bariery w postaci ściany oddzielającej ich od siebie.

Papadopoulos pozostawił więc zakradnięcie się do posiadłości Anderowi, którego wspomógł czarem niewidzialności. Kiedy towarzysz oddalił się od głównego wejścia, obchodząc rezydencję w poszukiwaniu innej, alternatywnej drogi do środka, bard przebrał swoje odzienie i użył makijażu, żeby kompletnie zmienić swój wizerunek. Po tych przygotowaniach rozpoczął swoje nawoływania przed frontowymi drzwiami, mając na celu zwrócenie na siebie uwagi wszystkich pozostałych osób w rezydencji, które nie spożyły specjalnego śniadania Sary, a które mogłyby popsuć ich plany przeczesania posiadłości w poszukiwaniu dowodów przeciw Blake'owi.

Tymczasem Ander dostał się do wnętrza bocznym wejściem, po drodze zaglądając w każde okno, rozeznając się w terenie. Na początku przemierzał korytarz, który co rusz kusił go zamkniętymi drzwiami, za którymi znajdować mogłyby się bogactwa domostwa. Zignorował jednak każde z nich, dopóki nie dotarł do rozwidlenia, z którego rozchodziły się kolejne dwa korytarze. Miał wrażenie, że zabłądził w labiryncie jakiegoś podłego bogacza, obserwującego teraz jego starania i śmiejącego się mu w twarz. Ponownie ruszył jednak przed siebie, zdeterminowany, aby wykonać swoje zadanie najlepiej jak mógł pomimo niewielkiej ilości informacji o swoim położeniu w ogromnej rezydencji.

Miał już chwycić za klamkę i otworzyć drzwi, gdy echo doniosło jego uszom o zbliżających się ku niemu krokach. Choć nadal był niewidzialny, zląkł się, że zostanie wykryty. Przykleił się do ściany korytarza i wyczekiwał nadejścia osoby, modląc się do nieznanych mu bóstw, aby nie trafiło na tęgiego wojownika ledwo mieszczącego się pod sufitem. O dziwo udało się, gdyż zza rogu wyłoniła się smukła dziewczyna, na której plecach spoczywał łuk. Przechodząc obok wstrzymującego oddech Andera nie miała bladego pojęcia o intruzie znajdującym się tuż obok. Mężczyzna obserwował, gdzie zmierza nieznajoma, ta jednak zniknęła w korytarzu za rogiem.

Śpiewający przed drzwiami bard w końcu przykuł uwagę strażników, którzy ruszyli w celu zbadania tego źródła hałasu. Pierwsza do drzwi dotarła strażniczka z łukiem, która okazała się być tą samą osobą wcześniej przeganiającą barda zza okna. Nie poznała go jednak w nowym odzieniu oraz makijażu, dała się więc wciągnąć w bezcelową dyskusję o bóstwie grajka. Choć nie chciała wpuścić nieznajomego do środka, ten nalegał na małą prelekcję, a cała ta dyskusja przyciągnęła do drzwi jeszcze jednego strażnika posiadłości. Ork widocznie zdezorientowany zaistniałą sytuacją zażądał od towarzyszki wyjaśnień, które zamiast niej przedstawił mu Gembard - wyznawca boga Kalalala. Postać wydała się Orkowi tak intrygująca i przekonująca, że po małym występie zaproszono go do środka.

Całe towarzystwo zebrało się w pomieszczeniu tuż obok wejścia bocznego, którym do rezydencji dostał się Ander. Była to niewielka biblioteczka, w której większość miejsca zajmowały regały dzielące pomieszczenie na dwie strefy, a także kilka stołów. Wkraczając do tego pokoju Papadopoulos odkrył, że drużyna, której właśnie wciskał bajeczki o nieistniejącym bóstwie, składa się z poznanej wcześniej łuczniczki i orka, a także krasnoluda, maga i Gillberta we własnej osobie. Kontynuując swoją szopkę i starając się, jak mógł, aby nie dać się nakryć znajomemu bard opowiadał przypowieści o swoim bóstwie, a nawet zachęcił całą grupę do wspólnego śpiewania ku jego czci.

Tymczasem drzwi pokoju niezauważenie uchyliły się i zamknęły bezgłośnie, wpuszczając do środka niewidzialnego szpiega, który wcześniej zajrzał do większości pokojów, po drodze nie znajdując w nich niczego zdatnego do użytku. Dostrzegłszy wesołe towarzystwo, miał już zrezygnować z przeszukiwania pomieszczenia, ale jego uwagę przykuł niewielki sejf skryty na jednym z regałów pod ścianą. Był pewien, że w środku znajdzie to, po co tu przyszedł. Przyjrzał się dokumentom małej wagi leżącym na stole, wykonując najmniej ruchów jak to tylko możliwe i od czasu do czasu wstrzymując oddech, kiedy towarzystwo z drugiej strony pokoju łapało oddechy pomiędzy zwrotkami albo głośnymi śmiechami. Podchodząc do sejfu Ander zawahał się przed jego użyciem. Chociaż pokój wypełniony był gwarem wywołanym dywersją barda, nie było pewności czy sejf nie zwróci uwagi biesiadników. Wstrzymał się więc z próbą otworzenia go, nie znając nawet kodu. Zebrał z pomieszczenia, co wydało mu się przydatne i czekał, aż będzie mógł działać bardziej swobodnie.

Na jego szczęście wkrótce do akcji wkroczyła kolejna faza dywersji zainicjowana przez Sarę. Kiedy udało się jej już poradzić sobie z objawami swojego świetnego gotowania, wyparowała z toalet, jak najszybciej tylko mogła, pozostawiając tam resztę nieszczęśliwców i ich cuchnący interes. Chociaż tego nie wiedziała, doprowadziła już do śmierci dwóch strażników, a dołączyć do nich miało kolejnych dwóch, wykończonych zażytą ilością środków przeczyszczających. Elfka zajęta była teraz roznieceniem pożaru w kuchni, a następnie wymknięciem się z niej niepostrzeżenie. Skutki jej działań dość szybko rozprzestrzeniły się charakterystycznym zapachem po całej posiadłości, docierając także do biblioteki. Zaniepokojeni strażnicy czym prędzej przerwali zabawę z bardem i udali się na poszukiwanie źródła gęstniejącego z każdą minutą dymu. Wykonawszy swoją robotę, bard wyszedł za nimi z pomieszczenia, a następnie jak gdyby nigdy nic opuścił posiadłość. Sara wraz z drużyną Gillberta zajęła się próbami ugaszenia pokaźnego pożaru rozpoczętego w kuchni, nadal udając ich wierną służkę.

Ander został więc sam z misją zdobycia jakichkolwiek dowodów na Blake'a. Miał się już zabrać za sejf, kiedy do pokoju wbiegł znajomy lokaj i skierował się wprost do jego punktu zainteresowania. Pospiesznie wpisał kod i wyciągnął zawartość sejfu, mieszcząc ją bezpiecznie w swoich własnych rękach. Przeklinając los w myślach Ander udał się krok w krok za lokajem, wychodząc z pokoju, przechodząc korytarz i wchodząc do dużego pomieszczenia, z którego wcześniej łuczniczka dojrzała barda. Ten, ponownie przyczajony za oknami, wykonał próbę zmuszenia lokaja do zatrzymania się i upuszczenia dokumentów swoimi czarami. Chociaż mężczyzna zatrzymał się, przez myśl nie przeszło mu nawet porzucenie ważnych dokumentów swojego pracodawcy.

Zniecierpliwiony już Ander, chcąc jak najszybciej opuścić zadymioną i palącą się posiadłość podjął decyzję odzyskania ich ostatnią pozostałą mu opcją. Spod swojej szaty wyciągnął sztylet i jednym, precyzyjnym ruchem zakończył życie lokaja. Ten osunąwszy się na ziemię, oddał napastnikowi dokumenty dla których zginął, po czym spłonął od pochodni rzuconej przez Papadopoulosa na jego drgające w pośmiertnych konwulsjach ciało. W końcu płonęła cała posiadłość, nie będzie w tym nic dziwnego jeśli znajdą w niej jednego więcej, zwęglonego nieszczęśnika, niezdatnego już do zidentyfikowania.


0

Sesja ósma cz I

Prawda wychodzi na jaw    


Następny dzień wykorzystali na dopinanie na ostatni guzik przygotowań do być może największej akcji, którą mieli do tej pory okazję przeprowadzić w tym gronie. Podczas gdy Sara udała się na swoją zmianę w posiadłości, Nulgath miał oczekiwać pojawienia się Gillberta w karczmie - musieli porozmawiać o całej tej sytuacji, do której sam ze swoją drużyną przyłożył rękę.

Ander, Maciej i Papadopoulos zaś udali się ponownie do maga Bonasa w celu wyłożenia mu planu działania i upewnienia się, że nadal popiera ich w tej sytuacji. Po zapukaniu do drzwi powitała ich znajoma twarz służącego, który tym razem bez pytań zaprosił ich do środka. Samemu udali się na szczyt wieży, aby zastać maga zajętego pracą przy jednym ze stołów. Na widok znajomych twarzy ożywił się i od razu poprosił o informacje, a gdy te zostały mu przekazane zapewnił ich o swoim niezmiennym stanowisku w tej sprawie. Dla Bonasa przede wszystkim liczyła się sprawiedliwość, co zgadzało się z poglądem poszukiwaczy przygód. Kiedy obiecał im zająć się sprawą sprawiedliwego osądu dla Blake'a ucieszyli się, podziękowali mu i zaczęli żegnać się z magiem.

Przerwało im jednak skrzypienie otwieranych drzwi, tych samych, przez które sami tu weszli. Służący wprowadził do pokoju mężczyznę, którego przedstawił jako wysłannika króla. Mag jak i jego goście od razu spochmurnieli, a atmosfera w pokoju zgęstniała. Bonas choć spokojny, przemówił w jakby innym tonie głosu, żądając wyjaśnień. W tym momencie cały plan mógłby runąć w gruzach, gdyby nie zdolności przemawiania barda. Wyjaśnił wszystko magowi i uspokoił go, przekonując o swoich dobrych intencjach. W gruncie rzeczy miał teraz nie jeden, a dwa katalizatory, na dodatek z szansą własnego wymierzenia sprawiedliwości w najgłośniejszej sprawie Bolton. Chociaż sytuacja przez chwilę wydawała się napięta, rozstali się jak starzy przyjaciele z wspólnymi życzeniami powodzenia w swoich misjach.

Choć demon nie miał szczęścia w spotkaniu Gillberta i spędził cały dzień w karczmie na piciu z jej stałymi bywalcami, tego samego nie można było powiedzieć o elfce. Od rana zajmowała się prostymi pracami kuchennymi, próbując też poznać resztę służby. Na pierwszy ogień wzięła zapoznanie się z kucharzem, a następnie, w krótkiej przerwie ucięła sobie pogawędkę z jedną ze strażniczek. W czasie obiadu zaszła do jadalni, w której poprzedniego dnia był również Ander, a kiedy sprzątała po posiłku zajrzała do pokoju pomiędzy kuchnią a pokojem stołowym, do którego wejście mieściło się tylko od strony jadalni.

Nie chcąc dać się przyłapać na myszkowaniu, nie przeczesywała pokoju, zerknęła jedynie przelotnie na jego zawartość. Wystarczyło to jednak, żeby dojrzała leżący na biurku list, który przykuł jej uwagę. Podniosła go i szybko przejechała po nim wzrokiem, wyciągając z niego jak najwięcej treści w jak najkrótszym czasie. Znalazła w nim bardzo interesujące informacje o zakupie czegoś od pewnego maga oraz o stacjonowaniu kogoś w Berwick w sprawie urządzenia do ekstrakotwania dusz, a także na szeroko pojętym południu. Wiadomości te, choć bardzo powierzchowne, zdawały się potwierdzać przypuszczenia drużyny o istnieniu pewnych połączeń pomiędzy Tanatarem a Marcusem. Nie kusząc losu, odłożyła list na swoje miejsce, jak gdyby nigdy jej tam nie było i wróciła do swoich obowiązków. Chociaż mogła zwiedzić rezydencje, aby rozeznać się w rozkładzie jej pomieszczeń, zdecydowała się nie pakować w kłopoty.

Grupa negocjatorów, zestresowana sytuacją zaistniałą wcześniej w wieży maga, zdecydowała się powrócić do kanałów i zrobić użytek ze spotkanego tam wcześniej żelka. Po drodze odwiedzili jeszcze Eriqa, który oprócz zaoferowania im tymczasowo do pomocy szkieleta Garrego, nie udzielił im więcej przydatnych informacji na temat tego stworzenia, niż sami posiadali. Podziękowali za pomocną parę dłoni i ruszyli w znanym im kierunku. Pamiętali ostatnie miejsce, w którym stał glut, więc powiedzieć, że byli zdziwieni, kiedy go tam nie ujrzeli, to powiedzieć za mało.

Podchodząc bliżej, wysilali się, żeby dojrzeć przeciwnika, ale na nic im się to nie zdało. Papadopoulos w jednej chwili szedł kanałem, a w drugiej, zaledwie o krok dalej, został pochłonięty przez kostkę w całości. Jego zaskoczony, ludzki towarzysz nie zdążył zareagować, gdy ta sama, sześcienna masa rzuciła się na wypożyczonego szkieleta i z łatwością odebrała mu drugie życie. Nim ten jednak skonał, wyciągnął z toksycznych i zapewne śmiertelnych wnętrzności barda, ratując mu tym życie. Zaczął on natychmiastowy odwrót, do którego zaraz miał dołączyć też Ander, po tym jak zebrał rozsypane szczątki poległego kościotrupa. Oddalili się od żelka na tyle szybko, że ten nie miał już szans dogonić ich w swoich malutkich podskokach. Zwrócili pozostałości towarzysza z powrotem w ręce jego stwórcy, przepraszając za swoją lekkomyślność. Ku ich szczęściu praktykant nekromancji nie chował do nich urazy, gdyż sami zapewnili mu materiału badawczego, żeby ów szkieleta w pierwszej kolejności stworzyć.

Wracając do karczmy po skończeniu swojej zmiany, elfka zakupiła resztę potrzebnych na następny dzień materiałów takich jak środek przeczyszczający. Spotkawszy się z resztą grupy, wysłuchała, czego tego dnia dokonali, po czym sama przekazała im informacje. Mężczyźni nie byli jednak zadowoleni jej pracą wywiadowczą - nie zyskała właściwie żadnych kluczowych informacji oprócz treści listu, którego nie wzięła ze sobą jako dowód. Kolejny raz doszło do niewielkiej sprzeczki, której antagonistką była Sara. Kiedy wszyscy powiedzieli w jej kierunku wszystko, co mieli powiedzieć, rozeszli się, zostawiając ją jedynie z Anderem.

On też nie pochwalał nieefektownych działań elfki, ale pomimo to spędził wieczór, rozgrywając z nią partie szachów. W tle ich pierwszej rozgrywki zabrzmiała lutnia barda, której nie do końca czyste dźwięki towarzyszyły przegranej Sary. Kolejny mecz odegrali w akompaniamencie podekscytowanych okrzyków grupki, która zebrała się przy stole niedaleko baru, a której zajęciem było nie co innego niż picie. Jednocześnie z Anderem przegrywającym przez szach-mat, Nulgath pociągnął ostatni łyk ze swojego kufla, nim stwierdził, że na ten wieczór wypił już wystarczająco dużo i należy mu się odpoczynek. Wkrótce w jego ślady podążyła też reszta poszukiwaczy przygód, wycieńczona intrygami i przymusem ciągłego trzymania się na baczności. Złożyli się do swoich posłań, nie mając świadomości o katastrofie, jaką mieli spowodować.


0

piątek, 29 stycznia 2021

Sesja siódma cz II

Pióro potężniejsze od miecza    


Każdy wziął się za wykonanie swojej części planu natychmiastowo.

Sara, zdobywszy race do ewentualnego zaalarmowania drużyny o niepowodzeniu planu Andera na targu, za którymi rozglądać musiała się dobre kilkanaście minut, dotarła do posiadłości Blake'a. Wzięła głęboki oddech i zapukała w drewniane drzwi, większe i szersze od niej samej. Wkrótce pojawił się w nich lokaj - mężczyzna wysoki i barczysty, którego włos przykryła już siwizna, a odziany był w elegancki garnitur. Zmierzywszy elfkę od stóp do głów swoim bystrym spojrzeniem, zapytał ją o cel wizyty w rezydencji, na co elfka sprawnie stworzyła historię o poszukiwaniu zatrudnienia. Jak każdy, szanujący się poszukiwacz przygód stworzyła postać w potrzebie, której nie można było odmówić pomocy, bo miała niezbędne umiejętności do pracy. Tak więc po krótkim wywiadzie dostała się do wnętrza budynku, jako pomoc kuchenna na tygodniowym stażu.

W tym czasie również ze swoją misją wyruszyli Maciej i Papadopoulos. Mieli do przejechania całe miasto, więc wyruszenie z samego rana na pewno nie zaszkodziłoby ich grafikowi. Dla pewności powodzenia planu Andera bard wynajął uliczników jako dodatkowe pary oczu, które obserwować miały interesującą drużynę posiadłość. Sami w kilkanaście minut dotarli do północnej bramy, za którą mieścił się dworek Edwarda Prestona. Szlachcic powitał ich pomimo wczesnej pory, a usłyszawszy nazwisko swojego konkurenta Blake'a i zobaczywszy pismo od maga Bonasa, z wielką przyjemnością otworzył przed nimi drzwi swojego domu otworem, zapraszając do wspólnego śniadania.

Z zainteresowaniem wysłuchał podejrzeń nieznajomych, a kiedy skończyli, zakręcił swój wąs myśląc, w jaki sposób mógłby pomóc w ich przedsięwzięciu. Oczywiście nie wiedział nic o włamaniach ani innych, mniej legalnych aspektach planu - jego uwaga skupiona była w stu procentach na samej osobie Marcusa. W końcu, gdyby udało im się zdobyć potrzebne dowody, nie był to koniec ich misji, a zaledwie potrzebna motywacja do rozpoczęcia procesu, w wyniku którego namiestnik zostałby sprawiedliwie osądzony i ukarany. Ze sprawiedliwością bywa jednak różnie, szczególnie przy tak podstępnych osobowościach, jak Blake - o czym lepiej niż ktokolwiek inny wiedział Preston. Jego nieciekawa historia z namiestnikiem sięgała wstecz dobre kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Dlatego tym, czym przejął się najbardziej, był sposób udowodnienia winy Marcusa, kiedy będą już dostępne dowody - bo o ich istnieniu był przekonany chyba bardziej niż wszyscy mieszkańcy Bolton razem wzięci.

Problem z tą częścią planu skupiał się głównie w osobach, które miały dokonać tego sądu - w końcu kto przy zdrowych zmysłach odciąłby rękę, która ich karmi? Na pewno nie sędziowie w Bolton, bo karmieni byli bardzo dobrze i to z kieszeni samego Blake'a. Jak dowiedzieli się poszukiwacze przygód jedynym, godnym zaufania sędzią w Bolton był sam Bonas, do którego po pomoc udali się poprzedniego dnia. Musieli polegać więc na jego kontaktach z królem i chęci wsparcia ich sprawy, aby Blake doczekał się procesu tak sprawiedliwego, jak to było możliwe. Wsparci więc już przez dwie ważne osobistości, wyruszyli do Gildii Kupieckiej, na odchodne dostając jeszcze od Edwarda kilka butelek przezroczystego trunku własnej produkcji - Prestonówkę, a także pewną sumę w złotych monetach. Sytuacja z Gildią Kupiecką wyglądała dość podobnie - rozmowy zwieńczone patronatem pana Martino i jego niewielkim funduszem przeznaczonym na tę sprawę.

Część planu Andera wymagała jego uprzedniego przygotowania listu, na którego zredagowanie i stworzenie upłynęło mu nieco czasu. Nie stanowiło to jednak problemu, gdyż nie chciał składać wizyty takiej osobistości przy samym śniadaniu. W swojej szlacheckiej ogładzie stwierdził, że południe to będzie dobry moment na takie sprawy i wtedy też dotarł do rezydencji. Zapukał w te same drzwi, co kilka godzin wcześniej jego towarzyszka i tak samo jak ona został powitany przez lokaja. Również i w tej samej manierze podstępnego poszukiwacza przygód wmówił mu, iż przychodzi z ważną sprawą niecierpiącą zwłoki, co pozwoliło mu dostać się do wnętrza. Choć pan podobno wybierał się gdzieś, postanowił wysłuchać nieznajomego przebywającego na holu swojej rezydencji. Poproszony do jadalni, Ander ruszył w tamtym kierunku, jak zrobiłby każdy na jego miejscu, kto nie chciałby wydawać się podejrzanym.

Marcus Blake nie wyglądał tak, jak go sobie wyobrażał, ale w swój sposób jego dwa obrazy - rzeczywisty i ten głowie Andera - pasowały do siebie. Ten rzeczywisty wyglądał jak większość szlachty rezydującej w miastach, tak też był ubrany i taką roztaczał wokół siebie aurę - poważną, wymuszającą okazywanie szacunku i posłuszeństwa. Ander poznał już w swoim życiu wystarczająco dużo przedstawicieli tej warstwy społecznej, żeby odróżniać ich niczym kucharka ziarnka ryżu i grochu, kiedy mieszają się w tłumie z chłopstwem. Mężczyzna w średnim wieku siedział przy stole i spożywał posiłek, a na wejście gościa początkowo nie zareagował, by dopiero po chwili zaprosić go do spoczynku. Zerknął przelotnie na Andera, rozkazując mu w grzecznie dobranych słowach określenie celu swojej wizyty. Ten, odezwawszy się swoim latami wyćwiczonym do przemów, szlacheckim głosem, wyłożył mu sprawę tak krótko i przekonująco jak tylko potrafił. Zapanowała chwila milczenia, po której Blake wyjaśnił gościowi swój obecny pośpiech spowodowany wyjazdem w celu złożenia wizyty u samego króla. Z tą przegraną sprawą Ander nie mógł dyskutować, toteż postarał się ustalić kolejny termin spotkania, jaki wypadłby dopiero za cztery dni w południe, tuż po powrocie szlachcica. Nie mając nic więcej do dodania, pożegnał się z Marcusem i opuścił rezydencję, nie osiągnąwszy nic specjalnego.

Wszyscy, zmęczeni swoimi podróżami i zajęciami, spotkali się w karczmie dopiero wieczorem. Sara po swoim pierwszym dniu pracy na kuchni nie mogła jeszcze wnieść wiele pożytecznego, Ander dowiedział się tylko o nieobecności Blake'a, Nulgath załatwiał swoje sekretne sprawy gdzieś poza miastem, a Maciej i Papadopoulos mieli dość rozmów i pertraktacji, chociaż tego dnia wykonali kawał dobrej roboty. Rozmowy o jutrze odłożyli na poranek, bo żadne z nich nie miało ani chęci, ani sił do myślenia o tak skomplikowanych rzeczach. Mogli  teraz tylko nieco zrelaksować się w swoim towarzystwie przed nadchodzącymi dniami, w których miało wydarzyć się o wiele więcej, niż to sobie zaplanowali.


0

Sesja siódma cz I

Obrady kwadratowego stołu    


Opuścili wieżę maga bogatsi nie tylko w informacje, ale i piętrzącą się górę pytań. Żaden z nich nie spodziewałoby się, że jeden niewinny kamień może przysporzyć im tyle trudu, a komuś innemu tyle problemów, co w przyszłości Marcusowi Blake'owi. Stojąc już za progiem, nadal próbując zrozumieć wszystko, co zostało im przekazane, usłyszeli od przechodzących nieopodal strażników coś interesującego. I kto wie, jak potoczyłyby się ich losy, gdyby nie było ich tam, albo nie usłyszeliby tej jednej informacji: następnego dnia w samo południe, w rezydencji samego Marcusa Blake'a dojdzie do zmiany straży na nowo najętych ludzi. Zanotowali tę informację w pamięci z dużym, czerwonym wykrzyknikiem i postanowili powrócić do karczmy w celu przeprowadzenia narady. W niektórych z ich głów malowały się już zarysy planów, jakie mogliby wcielić w życie. Mieli jeszcze trochę czasu na ich doszlifowanie, nim dotarli do już dobrze znanego im lokalu.

Wkrótce zajęto miejsca przy stoliku z daleka od innych klientów i rozpoczęto dyskusje, w której głosy przewodzące należały do Papadopoulosa i Andera. Głównym planem Heldera była próba zbliżenia się do podejrzanego szlachcica poprzez zawiązanie z nim pewnych umów handlowych. Jak zapytacie? Nazwisko Andera grało w tym przedsięwzięciu główną rolę, gdyż pozwalało mu ono na stworzenie dokumentu, który to mógłby realnie połączyć relacją handlową Marcusa Blake'a wraz z Helderami. Taki list, podpisany nazwiskiem głowy rodziny, przekazany przez jego rodzonego syna mógłby łatwo zbliżyć poszukiwaczy przygód do ich celu. Ponadto samo wybranie się w pojedynkę prosto w paszcze lwa było ryzykowne, lecz mężczyzna uparł się na wypróbowanie jego planu. Ustalili ze szczegółami miejsca i godziny spotkań po wykonaniu tej próby, a także znaki informujące o bardzo złym obrocie spraw, gdyby tak się stało. Nie mogli zostawić niczego przypadkowi, a każdy musiał wiedzieć co robić. Najpierw jednak musiało dojść do spotkania i zaakceptowania propozycji, co stanowiło w tym planie największą niewiadomą. 

Z tego też powodu ustanowiono tak zwany "plan B" na wypadek, gdyby pierwszy nie zadziałał tak, jak sobie tego życzyli. Był on zainicjowany przez drugi głos w dyskusji - głos barda - i różnił się od pierwszego dość diametralnie. Po pierwsze, nie zawierał w sobie elementów pertraktacji, ani żadnej innej formy komunikacji werbalnej (gdyby przebiegł idealnie po ich myśli). Zapytacie więc, jak w takim razie taki plan może w czymkolwiek pomóc? Otóż jest wiele metod na odnalezienie dowodów na istnienie, bądź też na nieistnienie czegoś w dość konwencjonalny sposób - włamując się. Nie mogło to być jednak proste wtargnięcie na teren najbogatszego szlachcica w mieście. Ta opcja wymagała znacznie głębszego przemyślenia i rozplanowania działania każdego członka drużyny.

Po pierwsze  - dywersja. Uwagę wszystkich domowników, jak i pracowników należało odwrócić od faktu włamania. Poszukiwacze przygód nie chcieli jednak używać metod ekstremalnych tak jak morderstwa, czy też niszczenie mienia na większą skalę. To miała być w miarę możliwości cicha i niezauważalna z zewnątrz akcja. Wymyślono więc sposób, w jaki skutecznie odwrócą uwagę wszystkich, nie wyrządzając szkód w mieniu, bez krzywdy innych, z możliwością na zyskanie cennych informacji. Pożar to zagrożenie na tyle duże, żeby postawił na nogi każdego w zasięgu rezydencji. Wystarczyło jednak stworzyć jego pozory - to jest dym - gdzieś wewnątrz posiadłości, gdzie na pewno nie będzie znajdować się dla nich nic przydatnego, tak jak na przykład w kuchni. Sposób na podłożenie, jak i zdobycie czegoś takiego pozostawał jeszcze kwestią do przemyślenia. Przede wszystkim nie wiedzieli, jak stworzą taki dym, postanowili więc przeszukać targowisko wzdłuż i wszerz, żeby znaleźć coś, co da im pożądany efekt. Kwestia podłożenia dymu zależała od sposobu uruchomienia go, pozostawili więc ją do dalszego przedyskutowania.

Po drugie - zdobycie dowodów. Jednocześnie do dywersji, w innej części rezydencji sprawna w skradaniu osoba rozpocznie poszukiwania listów, dokumentów, podejrzanych przedmiotów - jednym słowem wszystkiego, co dałoby się podpiąć pod ich podejrzenia. Nie było to jednak tak proste, jak mogłoby się wydawać. W końcu nikt z nich nie był jeszcze w rezydencji, a więc nie mają pojęcia, jak wygląda ona wewnątrz, jaki jest jej układ, co znajduje się w pokojach i tak dalej. Zbyt wiele niewiadomych, jak na tak dużą operację. Trzeba było więc znaleźć sposób, w jaki zmaksymalizować szanse na powodzenie tej misji.

Z własną inicjatywą wystąpiła wtedy Sara, starająca się teraz odbudować nieco nadszarpnięte zaufanie drużyny wobec swojej osoby. Zaproponowała zagranie ukrytego szpiega pod przykrywką służby. Choć był to dobry pomysł, nie wszyscy byli pewni co do czystości zamiarów towarzyszki. Ostatnimi czasy jakby umysł każdego z nich przełączył się na funkcję "brak zaufania" i dopatrywali się intryg oraz kłamstw w każdej napotkanej osobie. Zaczęto więc dopatrywać się wad jej planu - jak dostanie pracę w rezydencji, jak poinformuje ich o wyglądzie wnętrza, jak zadba o nie wyjawienie swojego planu. Nieco zdesperowana i poirytowana elfka wykłóciła się o swoją rację, odprawiając wszystkich niedowiarków z kwitkiem i wyraźną wiadomością, że jest po ich stronie i dołoży starań, żeby im pomóc.

Gdzieś pomiędzy planem pierwszym a planem zapasowym padł jeszcze pomysł wtargnięcia do rezydencji przebranym za nowych strażników, ale pomysł stworzenia iluzji pożaru wydawał się im mniej niebezpieczny, bo nie stawiał nikogo siłą w sytuacji działania pod przykrywką w środku zamieszania. Jedyną wyraźną chętną do tej sztuki była elfka, która dostała tę rolę od swoich kompanów. Po tych rozmowach rozdzielili się, żeby przygotować wszystkie niezbędne składniki do udanego włamania. Sara miała kupić race i wkręcić się w służbę, Ander spróbować wcielić swój plan w życie, Nulgath z Larrym załatwiać swoje sprawy niezwiązane ze sprawą Bolton, a Papadopoulos i Maciej odwiedzić dwóch potencjalnych sojuszników: Edwarda Prestona oraz Gildię Kupiecką.

Z tak idealnym planem cóż mogłoby pójść nie tak?


0

piątek, 22 stycznia 2021

Sesja szósta

Pierwsza faza rewolucji    


Po zakończonej pracy drużyna zasłużyła na chwilę relaksu, wobec tego udano się w drogę powrotną do karczmy. Szkieleta Larrego skryli pod pancerzem i szatami, żeby nie ściągał na siebie niepotrzebnych podejrzeń. Opuszczając cuchnące podziemia miasta, spojrzeli w wieczorne niebo, licząc w pamięci, ile godzin spędzili, nań nie patrząc. W milczeniu przemierzyli kilka ulic, by po kilku minutach znaleźć się znów w znajomym lokalu. Zgłosili się do swojego pracodawcy po nagrodę, a także poprosili o wskazówki dotarcia do najbliższego maga, który pomógłby im z pewną ważną kwestią. Następnie każdy znalazł dla siebie odpowiednie zajęcie ze szklanką trunku w dłoni, a niedługo potem dołączył do nich również nieco mniej strudzony od reszty grupy bard. 

Odkąd odebrali nagrodę, Sara zajęła się - co dość dziwne - rozmową z karczmarzem z dala od ciekawskich spojrzeń i wyciągniętych ku nim aparatom słuchowym. Nikomu nie przypadło do gustu takie chowanie tajemnic przed kompanami z drużyny, ale na razie nie mogli nic z tym zrobić. Kiedy jednak elfka powróciła do nich, nie obeszło się od zalewu pytań, na które nie otrzymali odpowiedzi. Taka kolej rzeczy tylko bardziej zraziła ich do towarzyszki, która w efekcie postanowiła utopić swoje smutki w alkoholu. Jak zawsze nie potrzeba jej było dużo czasu ani kolejek, żeby doprowadzić się do stanu upojenia alkoholowego. Zbierana z podłogi przez nadal wdzięcznego za wcześniejszą pomoc Andera, została na jakiś czas usadzona w tyle karczmy, coby mogła chociaż o własnych siłach ustać na nogach.

W międzyczasie, kiedy elfka upijała się, a jej wierny towarzysz pomagał jej dojść do siebie, w innym rogu karczmy drużynowemu bardowi zebrało się na kiepskie żarty, których ofiarą padł zazwyczaj spokojny Maciej. Jego stoicka postawa zachwiana została jednak dość szybko, gdyż odgłosy pierdów zdawały się nie opuszczać jego uszu, a że nie należał do najgłupszych, zorientował się, kto stoi za tymi docinkami. Odstawiwszy spokojnie swój kufel, podniósł najbliższe jego pozycji krzesło i skierował się w kierunku Papadopoulosa, by za chwilę zamachnąć się nim na towarzysza. Mebel wytrzymał opór czaszki barda, został jednak szybko odrzucony, gdyż po chwili wskutek użytku magii Maciej rozłożył się na podłodze w histerycznym napadzie śmiechu. Próbował przestać się śmiać, ale nie mógł, przewracał się więc z boku na bok dobre kilka minut, trzymając się za bolący go już od śmiechu brzuch. W końcu efekt przestał działać, a panowie rozeszli się, tym razem w dwa osobne kąty karczmy.

Po kilkunastu, a może kilkudziesięciu minutach wstała więc i kontynuowała swoje pijackie przygody. Ruszyła do pierwszej osoby, która wpadła w zasięg jej wzroku, a którą znała. Ku nieszczęściu tej osoby był to Nulgath, całkowite przeciwieństwo Sary, a na dodatek demon. Podchmielona elfka jednak nie widziała w żadnym z tych faktów przeszkód i doczłapawszy się do kompana, zawiesiła ramię wokół niego i poczęła dukać coś w swoim pijackim zaćmieniu. Ze słów, które udało mu się rozszyfrować, zrozumiał, że towarzyszka właśnie dokonywała próby pojednania ich, jako że od początku ich wspólnej przygody nie potrafili się dogadać. Na koniec tejże płomienistej przemowy, z której połowę sensu ulotniło się wraz z chęcią do życia demona, elfka złożyła na jego twarzy (?) przyjacielski pocałunek i wyruszyła ku swojemu najbliższemu, ludzkiemu towarzyszowi do picia. Zagrali wspólnie kilka partii szachów, a widząc, że głowa kompanki ma się już bliżej poziomu niż pionu, Ander odprowadził ją do jej własnego łóżka, samemu wkrótce również idąc w te ślady.

Nazajutrz rano, kiedy cała kompania ściągnęła się ze swoich posłań i spotkała się na śniadaniu, zastała ona dość niecodzienny widok. Ta sama elfka, która poprzedniego wieczora dotarła raz jeszcze na kraniec pijaństwa, odziana w mniej bitewne, a bardziej mieszczańskie ubranie, teraz zdawała się zajmować miejsce za ladą i obsługiwać klientów. Zdezorientowani zebrali się wokół, żądając wyjaśnień, na których otrzymanie nastał najwyższy czas. Powiadomieni zostali o podjęciu pracy przez elfkę w tym przybytku, której celem było zebranie przydatnych dla grupy informacji. Pomimo dobrych intencji cała ta operacja przeprowadzona została w tajemnicy przed wszystkimi, co w tym konflikcie okazało się najtwardszą kością niezgody. Nie mając na nią żadnego wpływu, wyruszyli z karczmy bez Sary, aby dowiedzieć się czegoś więcej na temat kamienia odnalezionego zeszłego dnia.

Podążając za wskazówkami otrzymanymi od karczmarza, dotarli do wieży maga zwanego Bonasem. Liczyli na jego pomoc w rozpoznaniu celu użycia tajemniczego kamienia, znalezionego pośrodku kanałów, w których przez przypadek roiło się od nieumarłych istot. W obawie rozpoznania w jednym z ich towarzyszy demona, a w drugim szkieleta postanowili zostawić tych dwoje na zewnątrz. Zachowując dobre maniery, zapukali do drzwi i poczekali, aż ukaże się w nich ktoś, ko przyjąłby ich i zaoferował pomoc. Jako pierwszego zastali jednak lokaja, bądź też pomocnika maga, pytającego przybyszy o cel wizyty, gdyż tego dnia w planach mieli jedynie przybycie wysłanników króla, transportujących jakąś ważną przesyłkę. Skłamali o byciu dokładnie tymi gośćmi, których oczekiwali, na co twarz mężczyzny rozpogodziła się i zaprosiła ich do środka.

Poprowadzeni kilka piętr wzwyż ciasnymi schodami, w końcu znaleźli się w pokoju maga. Na jego środku znajdował się sporych rozmiarów teleskop, wycelowany w przeszklony sufit, a wokół znajdowały się stoły zawalone dokumentami, książkami i mało interesującymi przyrządami. Bonas przywitał gości z uśmiechem na twarzy, zadowolony z dostarczenia przesyłki w tak szybkim czasie. Od razu przeszedł do obejrzenia katalizatora, który miał zostać mu dostarczony. W chwili paniki Maciej wręczył mu przedmiot znaleziony jeszcze w jaskini goblinów, pomiędzy szczątkami ciał ludzkich, który nie usatysfakcjonował mędrca, a wręcz obrzydził go swoją bezużytecznością. Już byłby wyprosił ich, gdyby sytuacji nie uratował bard, noszący ze sobą znaleziony w kanałach kamień, przez którego znaleźli się w tym miejscu. Wymyślił jakąś historię o przedmiocie Macieja, że tak naprawdę nie był tym kamieniem, który mieli dostarczyć.

Rozmowa przybrała całkiem inny ton, kiedy Bonas dojrzał drugi przedmiot. Jego twarz spochmurniała, a na czele wystąpiły głębokie bruzdy człowieka zmęczonego i strudzonego. W końcu, po dokładnym zbadaniu kamienia odezwał się do trojga gości. Zaczął tłumaczyć sytuację, najpierw w słowach, których ktoś niemający nic do czynienia z magią by nie zrozumiał, przechodząc do prostszego języka, w którym przekaz prosto przetłumaczyć można by na: ten przedmiot zawiera w sobie dużo silnej, nekrotycznej mocy, której trzeba się pozbyć, aby mógł go użyć, więc będzie musiał go oczyścić, co zajmie mu dobrą chwilę. Ledwo co uniknąwszy zostania odkrytym, zgodzili się bez gadania, a starzec opuścił ich na rzecz zrobienia dokładnie tego, o czym przed momentem jeszcze mówił.

Przed nimi rozciągnęła się więc wizja czekania na powrót maga, więc niektórzy swój czas postanowili spożytkować na studiowaniu otoczenia. Będąc jednak ostrożnym, poprosili najmniej zainteresowanego z tej grupy przedmiotami magicznymi Andera o nasłuchiwanie i pilnowanie, czy ktoś nie idzie. W tym czasie Papadopoulos oraz Maciej przeczesali pomieszczenie w poszukiwaniu jakichkolwiek listów czy też przedmiotów, które mogłyby wskazać na nieczystość planów Bonasa. Pozostali jednak z pustymi rękoma, a mag zdawał się człowiekiem, któremu można było zaufać, toteż tak zrobili, zajmując miejsca na krzesłach w oczekiwaniu na jego powrót.

Spokojne oczekiwanie przerwało wtargnięcie wcześniej spotkanego lokaja, informującego o przybyciu jakiejś elfki podającej się za kompana gości Bonasa. Potwierdziwszy te informacje, Sara została wpuszczona do środka i wtajemniczona w obecną sytuację. Wkrótce z pomieszczenia obok wyłonił się mag, budząc z letargu oczekujących nań poszukiwaczy przygód. Bonas od razu zauważył przybycie elfki, z którego musieli się tłumaczyć. Po wyjaśnieniu obecności Sary, mag potwierdził oczyszczenie katalizatora i podziękował za jego dostawę, pytając, gdzie go znaleźli. W zaufaniu zdradzili mu miejsce pochodzenia przedmiotu, co wyraźnie go zmartwiło. Widząc jego reakcje, podzielili się także obawami o czystości intencji niejakiego Marcusa Blake'a, namiestnika Bolton, za którego sprawą ten kamień znalazł się w kanałach. Jego motywem mogłaby być czysta chęć zemsty na swoich konkurentach, których bogactwo raziło go w oczy, takich jak Gildia Kupiecka czy Edward Preston. Do jednych jak i drugich otrzymali wskazówki dojazdu, jak i list polecający od samego Bonasa, który poważnie potraktował tę sprawę i przyrzekł pomoc w rozwiązaniu tego, jak miał nadzieję, nieporozumienia.

Namyśliwszy się jeszcze chwilę, Bonas ujawnił im imię innego maga, którego sprawką mogłoby być stworzenie tak potężnego, a jednocześnie niebezpiecznego przedmiotu. Wyjechał jednak już jakiś czas temu z miasta, więc ścigać musieliby go dość daleko. Imię tegoż jegomościa zapamiętali jednak dobrze: Ilarik Tanatar, gdyż podejrzewali, że usłyszą je jeszcze nie raz.


0

piątek, 15 stycznia 2021

Sesja piąta cz II

Tajemnice zaklęte w skale    


Przemierzając niezbadane jeszcze tunele, grupa wkrótce natknęła się na kolejny rozstaj dróg prowadzący zarówno w prawo, jak i w lewo. Postanowiono wpierw udać się w lewo, a następnie zbadać również prawy korytarz i tak też zrobiono. Nauczeni wcześniejszymi pomyłkami, najpierw zakradli się za róg, w celu rozpoznania terenu. Wychylając się na największe z dotychczas widzianych tu pomieszczeń, usłyszeli czyiś podniosły głos. Zamilkli i wsłuchali się w słowa wypowiadane przez postać odzianą w ciemne, długie szaty. Po chwili podsłuchu łatwo wywnioskowali, z czym mają do czynienia. Postać ta, której towarzyszyły dwie inne ubrane w identyczne szaty, należały do wyznawców jakiegoś wyższego bytu, a ich mowa miała zachęcić grupę ludzi zebraną przed nimi do dołączenia. Poszukiwacze przygód podzielili się na dwie grupy - pierwszą, która wtopi się w tłum przyszłych wyznawców i drugą, która z daleka będzie obserwować rozwój wydarzeń.

Grupa pierwsza, składająca się z Sary, Andera i Papadopoulosa umiejętnie wtopiła się w tłum gapiów, podczas gdy pozostali dwaj towarzysze zapewniali im wsparcie z daleka. Przez chwilę słuchali opowiadań kultystów, jednak mając w swoim charakterze niecierpliwość, zaczęto wypytywać ich o różne kwestie. Początkowo udając zainteresowanych dołączeniem do nich, pytali o ich wyznania, cele i inne, mało ważne dla tej sprawy kwestie. Odziani w szaty zdawkowo odpowiadali na dotyczące ich pytania, toteż nasi bohaterowie, znudzeni tą bezowocną rozmową przeszli do wypytywania o miejsce, w którym się znajdują. I w tej kwestii zostali odprawieni z kwitkiem prostym wytłumaczeniem, iż jest to jedynie miejsce spotkań z nowymi członkami i nie mają z nim nic wspólnego. Wyczerpawszy pulę pytań w sali zapadła cisza, toteż zakapturzona postać przeszła do następnego punktu spotkania - inicjacji.

Zwoławszy do siebie chętnych, niewielki tłum, w który wtopiła się pierwsza grupa, przesunął się w kierunku kultysty. Podany został mu przyrząd służący do znakowania wiernych, na którego widok niewielki procent obecnych zastanowił się drugi raz nad podejmowaną przez siebie decyzją. Minuta za minutą, kolejka do oznakowania przybliżała się coraz to bardziej do poszukiwaczy przygód. Nie wiedzieli, czy w tej sytuacji istnieje jedno dobre wyjście, czy warto ich zabijać, a może odejść i zapomnieć. Ostatecznie, kiedy przyszła na nich pora, każdy z nich wycofał się i grzecznie podziękował za zaproszenie, z którego jednak nie skorzysta. Proces dobiegł końca, a postać odezwała się kolejny raz, informując swoje nowe owieczki, co teraz nastąpi. Zostaną zaprowadzeni gdzieś, gdzie nieoznakowani nie mieli wstępu. Widząc w tym szansę, Ander poprosił ich o wskazanie mu drogi ku wyjściu, przez co zapewnił sobie miejsce u ich boku w podróży w głąb tuneli.

Pozostała dwójka starała zakraść się za nimi, jednak nie wyszło to im za dobrze i dość szybko zostali odkryci. Od słowa do słowa pomiędzy intruzami a kultystami wywiązała się walka, do której dołączyła także ukryta w oddali reszta grupy. Pomimo umiejętności magicznych kultystów to przewaga w liczebności poszukiwaczy przygód dała im zwycięstwo w dobrym stylu, bez większych strat. Dwoje z poległych okradziono z ciekawie wyglądających szat oraz masek, po czym powrócono do ostatniego, niezwiedzonego jeszcze tunelu. Nim jednak do tego doszło grupa straciła jej jednego członka, którego atrakcje tego dnia przerosły i odcisnęły piętno na psychice. 

Tak samo, jak i poprzednim razem wykonano grupową próbę zakradnięcia się do miejsca, jednocześnie starając się dostrzec w nim obecność zamaskowanych zagrożeń. Bard jako jedyny na końcu tunelu dojrzał zamaskowanego przeciwnika, stanowiącego dużego, sześciennego żelka, a także tajemniczy kamień, umieszczony tuż za przeciwnikiem. Naradziwszy się z towarzyszami, postanowili postarać się uniknąć kolejnej, bezcelowej walki i odzyskać kamień bez zwracania na siebie uwagi gluta. Wyznaczono do tej misji barda, który podołał zadaniu w stu procentach i niezauważony od początku do końca zakradł się za kostką, zabrał ze sobą sporych rozmiarów kamień i powrócił do towarzyszy. Próbując rozszyfrować zastosowanie głazu w bezpiecznej odległości od nieświadomego ich obecności przeciwnika, doszli jedynie do wniosku, że w tym przedmiocie drzemie ukryte wiele mocy i to niekoniecznie dobrej. Z jakiegoś powodu przypomniało im to o słowach Gillberta z poprzedniego dnia, kiedy to wyznał im o zajęciu swojej drużyny w Bolton, kiedy tam dotarł. Zapomnieli o tym jednak na ten moment, gdyż jedyne, o czym aktualnie marzyli, zdecydowanie nie znajdowało się w miejscu gdzie byli, a wręcz daleko od niego.

Opuszczając więc kanały, które jak im się wydawało, wyczyścili z wszystkiego, co mogło interesować ich pracodawcę, wstąpili jeszcze do praktykanta czarnej magii Eriqa. Z jakiegoś powodu czuli się przywiązani do chyba jedynej rozumnej istoty w tym miejscu, która nie chciała ich zabić. Jak to mieli w zwyczaju, wypytali go i o kultystów i żelka, a i zwyczajowo dostali niewiele tłumaczącą odpowiedź. W pewnym momencie, pośród luźnej rozmowy ktoś zaproponował kupno jednego ze stworzonych przez mężczyznę szkieleta. Chociaż pomysł ten spotkał się z odmową, umiejętności przekonywania barda wskrzesiły promyk nadziei na zdobycie szkielecianego pomocnika. Po chwili namysłu Eriq wyznał, że jeśli byliby w stanie dostarczyć mu materiału, na którym mógłby przeprowadzać dalsze badania tudzież eksperymenty, mógłby wymienić się za niego jednym ze szkieletów.

Materiału badawczego grupa miała pod dostatkiem, w końcu nie tak dawno temu zostawili za sobą trzy martwe ciała, po które teraz udali się i wspólnie dostarczyli je pod drzwi Eriqa. Zadowolony przyrostem kandydatów do przyszłych eksperymentów ofiarował im więc zgodnie z ustaleniami, jednego szkieleta o imieniu Larry. Od teraz więc, pod dowództwem Nulgatha towarzyszył im jako kolejny członek drużyny. Większość grupy opuściła już wtedy kanały, jako że znaleziono prawdopodobną przyczynę wielu zniknięć w okolicy, jednak jeden z nich pozostał w klitce praktykanta czarnej magii nieco dłużej. Nikt nie dopytywał po co ani dlaczego, każdy domyślał się wystarczająco dobrze po sposobie, w jaki bard zerkał na niedawno poznanego mężczyznę. 


0

Sesja piąta cz I

Śmiercionośny obiad    


Wkroczywszy do pokoju, grupa dostrzegła w pomieszczeniu jakby zbite ze sobą dwa całkiem różne światy - niepościelone łóżko, regał z książkami, krzesło i stół - jako dość zwyczajny, codzienny widok, ale i też przyrządy służące do praktyki czarnej magii, czy też tego rodzaju symbole nakreślone na podłodze. Jeden ze szkieletów zajął miejsce na krześle, podczas kiedy pozostałe dwa wróciły na swoją wartę u wejścia. Mężczyzna w końcu przedstawił się jako Eriq, praktykant czarnej magii ukrywający się w ściekach, gdyż uprawianie tej dziedziny magii zostało zakazane w królestwie jakiś czas temu. Poszukiwaczom przygód od razu przyniosło to na myśl zwłoki, które chwilę wcześniej rzuciły się na nich. Najpierw jednak przedstawili się i wyjaśnili swój powód przybycia do tego mało przyjemnego miejsca. Po wstępnych grzecznościach, jak i przeprosinach z powodu zniszczenia jednego z obiektów testowych Eriqa, grupa zaczęła dopytywać się o rzeczy, które w tym miejscu się dzieją. Nekromanta wyznał, że tak samo jak wcześniej napotkany przez nich nieszczęśnik nie wie nic o całej tej sytuacji ze znikaniem ludzi, ani tym bardziej o ożywających zwłokach.

Opuścili siedzibę Eriqa bez żadnych nowych informacji, nieco rozgoryczeni takim obrotem spraw. Pomimo braku postępu w śledztwie, kontynuowali przemierzanie kanałów i odwiedzili tunelowy zaułek, który wcześniej znajdował się po ich lewej, a do którego nie zaglądali, będąc zbyt zaabsorbowanym walką ze szkieletami. Pomieszczenie było niewielkie, z tym samym pasem brudnej, ściekowej wody pomiędzy dwoma, oddzielonymi od siebie ścieżkami ponad tąż wodą. Grupa rozglądała się po pustym pomieszczeniu, wymieniając pomiędzy sobą krótkie zdania, kiedy ściekowa woda zaczęła poruszać się w nienaturalny sposób. To dziwne zjawisko przykuło uwagę wszystkich, którzy zaczęli obserwować miejsce, gdzie aktywność podwodna zdawała się mieć swoje źródło.

Nagle spod powierzchni wody wynurzył się ogromny aligator, którego łuski w niektórych miejscach poodpadały, zostawiając rozerwane, czarne od rozkładu płaty mięsa, wystawiając paszczę ku swojemu obiadowi. Jego posiłek jednak odsunął się w głąb tunelu, unikając szczęk i rozpoczynając atak na potwora. Kto stał bliżej, ten atakował monstrum z bliska, a kto nie mógł podejść, starał się pomóc tym z przodu swoimi kuszami albo chociaż poradą, gdzie gad może mieć słabe punkty. W pewnym momencie starcia o mało nie doszło do śmierci - i to nie potwora, a jednego z podróżników. Ander doskoczył bowiem do przerośniętego jaszczura i zadał mu bolesny cios rapierem, lecz ten, widocznie rozzłoszczony takim obrotem spraw, nie pozostał dłużny i oddał człowiekowi z nawiązką, trącając go ogromną łapą zakończoną pazurami na drugi koniec pomieszczenia. Bezwładne ciało Andera poszybowało ponad głowami towarzyszy, odbiło się niczym szmaciana lalka od ściany i upadło z przytupem na ziemię. Przez tę chwilę grozy, w której wszystkie oczy obserwowały nieporuszające się ciało człowieka, aż w końcu drgnęła nim resztka życia, bez wymiany ani jednego słowa postanowiono zakończyć istnienie potwora, z którym się mierzono. Już mocno sfatygowany walką z grupą napastników potwór, nie ustał o swoich siłach zbyt długo, wkrótce padając wykończony trafionym pociskiem z kuszy demona.

Do cierpiącego od doznanych ran Andera w rogu pomieszczenia od razu udała się Sara, która jednym dotknięciem załagodziła większość bólu i zagoiła co poważniejsze rany. Poza pomocą medyczną sama zmartwiona tym, co się wydarzyło, towarzyszka zaoferowała wsparcie mentalne w postaci zwykłego, ludzkiego uścisku. Działania elfki były na tyle skuteczne, że po chwili odpoczynku i złapaniu oddechu Ander mógł z powrotem stanąć na nogi i podążać u boku reszty w kolejny, nieodkryty tunel.



0

piątek, 8 stycznia 2021

Sesja czwarta, cz II

Ściekowe sprawy    


Odnalazłszy pierwsze najbliższe wejście do kanałów, drużyna licząca teraz pięcioro utalentowanych wojowników i magów, wkroczyła do środka. Sceneria zmieniła się z nadgryzionych zębem czasu uliczek miasta na tunel, którego środkiem płynęła nieczysta woda. Rozdzielono się na jego dwie strony, żeby nie pchać się wąską ścieżką gęsiego. Tunel, którym szli, nie wyglądał niezwykle, ot kanalizacja miejska, gdzieniegdzie przebiegające szczury, dochodzące z oddali echa kropli wpadających do wody. Pomimo tego stąpali ostrożnie, a za pierwszy zakręt wyjrzeli, nim go pokonali.

Zanim to jednak zrobili, w rogu pomieszczenia ujrzeli postać skuloną przy ziemi. Podeszli do niej i szybko wydedukowali, że natrafili na jakiegoś bezdomnego biedaka. Zarzucili pytaniami zdezorientowanego mężczyznę, którego jeszcze bardziej przerażała liczebność grupy, jaką spotkał. Dukając kilka słów, wyznał, że niczego w tym miejscu podejrzanego nie widział i że nic w zasadzie nie wie. Jako iż nie wydawał się wiarygodnym źródłem informacji, zostawili go w spokoju i ruszyli dalej.

Przemierzając niedługi tym razem tunel, dostrzegli w wodzie pomiędzy ścieżkami coś podejrzanego. Przyjrzawszy się temu z bliska, zgodnie uznali, że natrafili na zwłoki unoszące się na powierzchni wody. Odór, jaki tworzyły, odstraszyłyby nie jednego, w przeciwieństwie jednak do większości, Sara nie miała z nim problemów. Jej doświadczenie w lecznictwie znieczuliło jej zmysł węchu na odory ciała ludzkiego, więc bez problemu podeszła bliżej, nachyliła się do trupa, a nawet odwróciła go tak, żeby jego twarz unosiła się do góry. W chwilę po tym ciało zadrżało, wydając z siebie przyduszone warknięcie, wierzgnęło i wstało, jakby natchnione życiem. Zaskoczona elfka odskoczyła w tył, potrącając swoich równie rozproszonych towarzyszy.

Dopiero teraz dostrzegli, że całe zwłoki znajdowały się już w fazie rozkładu, skóra sczerniała, kończyny wydawały się nienaturalnie rozciągnięte, a strzępy ubrania oprócz bycia przemoczonymi, nosiły na sobie także liczne znaki zużycia. W niektórych miejscach czaszki wiły się białe robale, co jakiś czas strącane do wody przez ruchy zmartwychwstałego truchła. Pomimo makabrycznego widoku i smrodu, który przez nagły ruch wzmógł się jakby trzykrotnie, nikt nie zwrócił śniadania. Za to instynktownie sięgnięto po broń i zaczęto wykonywać próby zamachnięcia się na potwora tak, żeby samemu nie znaleźć się w ściekowej wodzie po pas. Rozkład kanału pozwalał dwóm, maksymalnie trzem osobom na mierzenie się z potworem jednocześnie, więc niektórzy zajęli się dopingowaniem i pomocą z daleka. Kreatura nie była ani silna, ani zwinna, ani tym bardziej inteligentna na tyle, żeby chociaż wyjść z wody, która ograniczała jej ruchy do chwytania za buty i kostki. Rozprawiono się z nią bez problemu, sytuacja jednak nabrała poważniejszego oddźwięku, a misja mogła być bardziej niebezpieczna, niż na początku mogłoby się to wydawać.

Kontynuowano jednak przemierzanie tunelu, którego koniec doprowadził ich do sporego pomieszczenia, z którego następne tunele prowadziły na wprost oraz w lewo. Ponadto, pomiędzy obiema tymi drogami można było dostrzec jakby wejście do pokoju, a co najciekawsze, broniły go dwa szkielety. Zebrano się wspólnie niedaleko kładki, którą mogliby przejść do ów szkieletów i zaczęto dyskusje, co uczynić. Stwory nie zdawały się zwracać na nich uwagi, zajęte swoim rozkazem stania w miejscu i wyglądania groźnie. Bez względu na to, postanowiono i tak rozprawić się z nimi, tak na wszelki wypadek.

Tak więc postanowiono zająć się szkieletami, których początkowa liczebność wynosiła dwa osobniki. Nie należały one do zbyt wymagających przeciwników, w przeciwieństwie jednak do wcześniej spotkanego zmartwychwstałego ciała miały na tyle rozumu, żeby chociaż nie pojedynkować się w wodzie. Na kładce łączącej dwie strony tunelu utworzył się więc zator, powodujący niewielkie logistyczne problemy, jak użyć każdego członka drużyny do walki, jednocześnie nie spychając się nawzajem do wody. Próby trafienia kościanych przeciwników z dalszej pozycji używając kusz, spaliły na panewce - ciężko bowiem przebić coś, co nie posiada ciała, a jedynie silne kości odbijające bełty.

Problem nie trwał jednak długo, gdyż po pokonaniu pierwszego ze szkieletów walkę przerwał człowiek wybiegający z pobliskiego pokoju, wraz z obstawą kolejnych dwóch kościanych towarzyszy. Nawoływał w nieco histerycznym tonie o zaprzestanie walki, a kiedy zarówno szkielet, jak i poszukiwacze przygód wykonali polecenie, podszedł bliżej, w celu porozumienia się z przybyszami. Rozmowę zaczął od wypytywania o cel całego tego zamieszania, ale jako że nie dało się dojść do słowa w tym całym chaosie, mężczyzna zaprosił grupę do pomieszczenia, przed którym wcześniej stróżowały szkielety. Nieznajomy zebrał szczątki jednego pokonanego potwora i wyruszył, a zaraz w ślad za nim podążyły również pozostałe trzy stwory.


0

Sesja czwarta, cz I

Zjednoczeni przy wspólnym stole    


Wielkie połacie nicości otaczały poszukiwaczy przygód przez większość dnia, który poświęcili na przemierzenie drogi do Bolton. Niekiedy napotkali co najwyżej jakiś zagajnik czy las, który osłaniał ich od prażącego słońca. Przez większość czasu nie robili nic szczególnego - rozmawiali o błahostkach, bo nie mieli się jeszcze czym przejmować. O wiosce, którą rzecz ujmując najprawdziwiej, jak się da oszukali, zapomnieli tak szybko, jak stracili ją z oczu. Wraz z wieczorem dotarli do miasta Bolton. Wyglądało ono znacznie wystawniej niż miejsce, w którym znajdowali się do dzisiejszego poranka i od razu polubili ten klimat. Powitały ich mury z prawdziwego zdarzenia i otwarta brama wejściowa. Tuż za zachodnim wejściem, które użyli, znajdował się spory, acz aktualnie pusty plac targowy. W dali majaczyła okazała rezydencja, o której w pierwszych dniach nic nie pomyśleli. W okół rozciągał się widok dachów co wyższych budynków mieszkalnych, zastawiających widoczność pustych połaci poza murami miasta.

Zapytano przypadkowego przechodnia o położenie najbliższej karczmy i udano się tam natychmiastowo. Schodząc z głównej drogi w mieście, wkroczyli pomiędzy dziesiątki wysokich, kamienic mieszkalnych, każda stojąca osobno, w niewielkich odstępach od kolejnych, tworząc pomiędzy sobą następne, jeszcze ciaśniejsze korytarze niekończącego się labiryntu. Prowadzeni wskazówkami przechodnia dotarli pod znacznie większy budynek, którego szyld głosił o miejscu, w którym znajdowała się karczma. Lokal jak można się było spodziewać, przyćmiewał swoją wielkością ciasną, wiejską klitkę, w której unosił się wieczny zapach spalenizny i taniego piwa. Tutaj rozmieszczono kilka ław, mieszczących sześciu chłopa i dwa razy tyle stołów, do których dostawiono po cztery krzesła. W tyle znajdował się kominek, którego ciepłem cieszyć się można było z pobliskich siedzisk, podziwiając liczne dekoracje ścienne. Właściciel zaś zajmował miejsce za długą ladą, za którą ściana udekorowana była wieloma trunkami i szkłami.

Nie zastanawiając się długo, dwoje rozpustników przystąpiło do składania zamówienia na alkohol, gdyż każdy wie, że kaca najłatwiej wyleczyć procentami. Tym razem dołączył do nich również Nulgath, którego skala odporności na alkohol przewyższała jednak jakiegokolwiek śmiertelnika z tego świata. Zabawę rozpoczęto, a do późnego wieczoru odliczono już dwoje ledwo utrzymujących się na nogach rozpustników oraz niezadowolonego ich niską wytrzymałością demona. Zanim jednak doprowadzili się do takiego stanu, przy jednym ze stolików dostrzegli krasnoluda. Jak wiadomo, ci uznawani są za jedną z lepiej znoszących alkohol ras tego padołu, toteż demon rzucił mu wyzwanie. Właściciel przybytku donosił kufli, aż na stole nie było już miejsca. Obaj zerowali swoje kolejki bez większego problemu, postanowiono więc uraczyć się czymś mocniejszym.

Obserwujący sytuację z rogu pokoju nieznajomy, teraz podszedł do stołu i zaoferował swój przełyk, obiecując, że dorówna obu zaprawionym już w boju przeciwnikom. Atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej, wszyscy wzięli sobie pojedynek głęboko do serca, a do dłoni po butelce przeźroczystego trunku. Stojący obok Ander i Sara zakładali się nawet o to, kto wygra. Opróżniono butelki, z wiwatującymi i dopingującymi w tle obserwatorami. Nikt nie zważał już o rozlane krople, od kiedy do pojedynku wkroczyła wódka. Wszyscy trzej przeciwnicy szli równo i każdy z nich skończył swoją butelkę. Elfka zaoferowała nawet wystawienie do pojedynku swojego goblińskiego podarunku, jednak nikt nie zgodził się go przyjąć. W dłonie złapano kolejne butelki i zaczęto pić. Ku zdziwieniu wszystkich obserwujących w milczeniu, cała trójka przetrwała ten bój. Walka o mistrza picia dochodziła do finału i pewnie trwałaby jeszcze kilka rund, gdyby nagle krasnolud nie zatkał swoich ust dłońmi, po czym zwrócił zawartość żołądka na stół przed sobą. Chociaż dla każdego był przegranym, prawdą  było, że tajemniczy nieznajomy pomógł mu nieco w oddaniu zwycięstwa swoimi magicznymi zdolnościami. Wykończonego biedaka ktoś zabrał na górę, do swojego pokoju, co by nie spał w zawartości własnego ciała.

Tak więc na polu bitwy pozostał demon - na którego jedną złotą monetę obstawił Ander - oraz nieznajomy. Do boju dołączyły inne trunki, o których zawartość procentową już nikt nie pytał. Pierwszy kubek, potem drugi i trzeci, ani śladu zmęczenia na twarzy żadnego z nich. Nulgath - zaprawiony w piciu demon - kontra nieznajomy - który w rzeczywistości używał iluzji picia, a swój alkohol wylewał. Ktoś zakwestionował wiarygodność tego drugiego, doszło do mętliku, przekrzykiwania i sporu nie wyjaśniono. Na dodatek zdenerwowany stanem swojej karczmy właściciel odmówił dostarczania im alkoholu. Kiedy zainteresowanie pijącymi opadło, od słowa do słowa ustalono, że przeciwnik Nulgatha szuka drużyny i chętnie zabrałby się z kimś tak zaprawionym w piciu, jak on sam. Przybysz przedstawił się jako Papadopoulos i prędko został przywitany jako część grupy.

Swojego ostatniego słowa nie powiedziała jednak jeszcze ani elfka, ani jej towarzysz picia Ander. Teraz to oni zaczęli opróżniać kieliszki - jednak ani nie w takiej ilości, ani w takim tempie jak ich poprzednicy. Ponadto nie byli tak odporni i Anderowi nie potrzeba było dużo czasu, żeby niebezpiecznie zbliżyć się do stanu nietrzeźwości, następnie zwymiotować, doprowadzając karczmarza do szału i całkowicie opaść z sił. Odeskortowany na zewnątrz przez ledwo trzymającą się na swoich własnych nogach Sarę, tam zwrócił resztki, po czym powrócił do karczmy, rozłożył się na siedzisku przed kominkiem i zasnął.

Niespodzianką tego wieczoru okazało się zjednoczenie z kimś, kogo nie spodziewano by się zastać w takim miejscu. Sam w swojej osobie Gillbert ukazał się jeszcze trzymającej się na nogach części drużyny. Zdziwiony był nie mniej niż Nulgath, który dostrzegł go jako pierwszy. Naprędce wymienili kilka słów powitania, nim dołączyli do odpoczywających w bardziej zacisznej części karczmy Andera i Sary. Elfka, nadal pod wpływem trunków, uściskała ciepło Gillberta i wymamrotała coś, czego nikt nie zrozumiał. Zignorowawszy to, rzucił jakimś tekstem sugerującym, że dziś wszyscy w tej karczmie piją do nieprzytomności - tak jak jego krasnoludzki towarzysz. Roześmiany demon przyznał się, że osobiście go pokonał i atmosfera na chwilę rozluźniała. Zaczęto opowiadać sobie, co działo się z obojgiem po rozstaniu pod jaskinią. Historia Gillberta była właściwie krótka, ale treściwa. Dotarł do Bolton bez większych problemów i odnalazł swoją drużynę, która zbiegiem okoliczności również przebywała w tej karczmie. Załapał się na dość prostą robotę, bo jedyne co robił, to roznosił jakieś kamienie po miastowych kanałach. Podobno były z nimi jakieś problemy, ktoś ważny w Bolton kazał się tym zająć, więc karczmarz zlecił tę robotę drużynie, która akurat mu się nawinęła w lokalu. Gillbert wspomniał też, że może załatwić im robotę od tego samego pracodawcy, jeśli nie mają się jeszcze czym zająć, na co Nulgath jako jedyny trzeźwy przystał.

Śpiący Ander przebudził się na chwilę, spojrzał na Gillberta, zastanowił się bardzo mocno, żeby go sobie przypomnieć i wrócił do odpoczynku. Zdecydowano się więc porozmawiać o tym później, kiedy już cała drużyna będzie mogła wysłuchać celu ich następnego zadania. Z drzemiącym Anderem pod jedną pachą, a kołyszącą się elfką pod drugą, demon wyruszył ku schodom, aby odprowadzić towarzyszy do pokoi. Rankiem oboje czuli się już zdecydowanie lepiej, ale i zdecydowanie mieli dość napojów procentowych na jakiś czas. Otoczyli karczmarza, któremu informację o poszukiwaczach przygód poszukujących... przygód... wcześniej przedstawił Gillbert, przy okazji wybielając nieco ich imiona splamione kilkoma obrzyganymi stołami.

Sprawa miała się następująco: w pobliżu karczmy znajdowały się wejścia do kanałów, z których w ostatnim czasie zaczęły wydobywać się zastanawiające dźwięki. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby stali klienci właściciela karczmy nie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, właśnie w miejscach nie bardzo oddalonych od wspomnianych wejść do kanałów. Zlecenie było proste: dostać się tam i wytępić wszystkie bestie, które mogły za tym stać. Ustalono nagrodę i przypieczętowano przyjęcie zlecenia.


0

sobota, 2 stycznia 2021

Sesja trzecia, cz II

Chwila relaksu    


Znużeni podróżą i wykończeni przygodami, które spotkały ich po drodze, wraz z zachodzącym słońcem dotarli do wioski, w której rozpoczęła się ich wędrówka. W pierwszej kolejności udali się do sołtysa, aby odebrać swoją niezasłużoną nagrodę - w końcu nie wykonali zadania, ale swoje życia narażali przy tym nie mniej, niż gdyby podjęli się jego stuprocentowego wykonania. Starszy mężczyzna przyjął ich z wielką radością, choć podejrzliwie spoglądał ku Anderowi. W końcu nie było go przy odebraniu zadania - a może jednak był? Udało mu się przekonać starca o swojej obecności, po czym jeszcze dodatkowo wynegocjował dla całej drużyny nieco zwiększoną nagrodę. Po załatwieniu formalności dopytali się jeszcze o nocleg, który zapewnić mógł sam sołtys, czy też ktoś z sąsiedztwa.

Na odstresowanie, jak wiadomo, najlepsze są procenty, toteż drużyna wybrała się do jedynej w wiosce karczmy. Po drodze zgubili Nulgahta, który wspomniał coś o załatwianiu swoich spraw w okolicy. Karczma nie należała do największych, jednak zdecydowanie wystarczyła, żeby zaliczyć pierwszą, drużynową popijawie. Ander i Sara nie powstrzymywali się zbytnio, przez co czas stał się zdecydowanie weselszy dla każdego, kto rezydował w karczmie tego wieczoru. Maciej obserwował z daleka sytuację, popijając spokojnie jakiś trunek, kiedy elfka z Anderem wdrapali się pijani na jeden ze stołów. Pomimo wlania w siebie wielu procentowych cieczy, sam występ, jaki dali, był dość imponujący. Tańce, podskoki i nawoływania zaciekawionej publiczności trwały dopóty, dopóki tancerze nie opadli z sił. Schodząc ze sceny, to jest solidnie wykonanego stołu, kilkoro bywalców karczmy rzuciło monetą w stronę elfki. Pieniądz to pieniądz, a jeśli można zarobić go dzięki pijackim wygłupom, to tym bardziej jest on ceniony, toteż Sara zebrała każdą z monet, którą hojnie obdarowała ją publiczność i potoczyła się w kierunku najbliższego krzesła. Rozgrzani artyści uspokoić musieli się partią gry w szachy, którą w swoim podróżnym plecaku skrzętnie przechowywał Ander. Pomimo jego praktyki w grze od najmłodszych lat, pokonany został przez rozbawioną alkoholem elfkę.

Czas mijał szybko, a wieś wkrótce zastała noc. Podróżnicy musieli podziękować za gościnę, zapłacić za posiłki oraz napoje i wrócić do miejsca noclegu. Jak można było się spodziewać, przejście przez wieś po ciemku i pod wpływem alkoholu nie było prostą sprawą. Ander opierający się o elfkę, Sara opierająca się o człowieka, stawiający niepewne, chwiejne kroki - tak wyglądało to dla kogoś, kto mógł widzieć w ciemności. Zwykły człowiek, gdyby jednak zobaczył tę abominację w środku nocy, uciekłby z tego miejsca i zamknął się w najbliższej chacie na cztery spusty. Zagrożenie jednak ten potwór stwarzał jedynie dla siebie. Już pod domem Sołtysa, gdzie leżał ich cel podróży, wchodząc na schodek poprzedzający drzwi, stopa elfki ześlizgnęła się, powodując jej mało przyjemny upadek. Jego skutkiem na szczęście był jedynie rozbity nos i kilka kropli krwi pozostawionych pod wejściem do domu Sołtysa. Zmęczeni jeszcze bardziej niż poprzednio, wylądowali w przygotowanych posłaniach i zasnęli niemalże natychmiast. W tym samym czasie niedaleko wsi, demon z drużyny załatwił swoje sprawy, a jako że nie potrzebował snu, spędził noc, medytując w jakimś zacisznym miejscu.

Wstali następnego poranka zbudzeni przez jasne, palące promienie słońca. Drażliwe były one szczególnie dla dwojga rozpustników, którzy efekty swojej wczorajszej zabawy odczuwać mieli jeszcze przez połowę dnia. Odebrawszy od starszego właściciela domu racje żywnościowe, które również wynegocjowali w zamian za zapewnioną pomoc, zaczęli zbierać się do kolejnej wędrówki. Wspólnie ustalili cel podróży - miasto Bolton na wschodzie, o którym wcześniej wspominał im Gillbert. Podróż nie zajęłaby im dłużej niż dzień, do tego idąc ubitą drogą handlową, więc nie spieszyli się zbytnio do tego, co miało ich tam spotkać.


0

Sesja trzecia, cz I

Kupiec, konstruktor, podróżnik - twój dobry przyjaciel!    


Udana ucieczka, wieńcząca przygodę w jaskiniach, otworzyła wachlarz nowych możliwości grupie, która na początku jednak nie myślała o niczym innym, niż odetchnięciu świeżym powietrzem, a następnie oddaleniem się od tego miejsca. Ustalono tempo podróży i cel, zanim jednak wyruszyli, zmuszeni zostali do pożegnania jednego z wcześniejszych jeńców goblinów. Gillbert, zaufany już kompan, wyraził swoje ubolewanie koniecznością odłączenia się od tak intrygującej grupy na rzecz odnalezienia swoich towarzyszy podróży. Udawał się na północny wschód, do miasta zwanego Bolton, tymczasem nasi bohaterowie zmierzali na północ, aby odebrać nagrodę za swój trud. Obiecano sobie ponowne spotkanie, życzono sobie szerokich dróg i rozdzielono się.

Jako że z groty wydostali się w południe, założono, iż spokojnie dotrą na miejsce do końca dnia, toteż nie było potrzeby się spieszyć. Wyruszyli od razu spokojnym, równomiernym marszem, nie myśląc zbyt wiele o podróży. Co najwyżej spotkają po drodze jakiegoś pojedynczego, zagubionego goblina, może wilka, nic czemu nie daliby rady w tak zacnym towarzystwie utalentowanych wojowników. Mylić bardziej się nie mogli. Niedługo po rozpoczęciu marszu, gdzieś w środku lasu, na równej dróżce napotkali kogoś, kto podawał się za handlarza. Jego imię brzmiało Jorpip, a jego wygląd bardziej podsuwał na myśl szalonego wynalazcę, niż przejezdnego handlarza. Dosiadał on machinę, której nie można było nazwać ani koniem ani świnią, była duża i wydawała wiele dźwięków, a służyła mu prawdopodobnie jako środek transportu. Mężczyzna zachęcał grupę do kupna czegoś z jego asortymentu, który zaś wyglądał, jakby został naprędce skręcony, niesprawdzony i na pewno nierobiący tego, co obiecywał handlarz. Na osobności grupa dość jednoznacznie zgodziła się unikać dokonania kupna jakiejkolwiek machiny z jego zasobu. Tak więc próby przekonania ich do zakupu zostały oddalone kłamstwem wymyślonym na poczekaniu o braku pieniędzy, a Jorpip oddalił się na swoim mechanicznym rumaku.

Czterej podróżnicy, nadal zmieszani osobą handlarza, dyskutując o zaistniałej sytuacji, wyrwani zostali z letargu hałasem. Dźwięk nie przypominał im niczego, co dotąd słyszeli, ale wydawało im się, że stworzony został przez nowo poznanego, podejrzanego handlarza. Najbardziej utalentowany w skradaniu, to jest Ander, wysłany został na niewielki zwiad. Kontynuował marsz leśnym traktem, nie zważając na drzewa i naturę wokół, rozglądając się za czymś, co mogłoby go naprowadzić na ślad Jorpipa i jego machiny. Nie wiedział, że wprawdzie drzewa były bardziej mordercze od samego handlarza i jedno miało mu to dostatecznie udowodnić. Jedynie jego niezawodny refleks ocalił jego kruche, ludzkie życie od zmiażdżenia przez kilkuset kilogramowy kawałek drewna. Odskoczywszy w tył, upadając na kamienistą drogę za sobą, oglądał, jak w jednej chwili ogromna ostoja spokoju upada wzdłuż drogi z hukiem, blokując przejazd. Kilka chwil później dołączają do niego towarzysze, przywiedzeni do niego kolejnym niewyjaśnionym hałasem. Ktoś pomaga mu wstać, ktoś inny przeszukuje miejsce zdarzenia. W końcu zauważony zostaje sposób, w jaki zdrowe, silne drzewo ot, tak runęło na ziemię. Proste cięcie niemalże jak od linijki, zdecydowanie nie było sprawką natury, tylko człowieka i machiny bądź narzędzia, które kontrolował. Zaufanie do podejrzanego handlarza skruszyło się tak szybko, jak szybko powstało i teraz jedynym celem drużyny stało się bezpieczne dotarcie do wioski. Na ich nieszczęście to był dopiero początek ich przygód.

Przez kolejną część podróży nie wydarzyło się nic szczególnego, chociaż z powodu paranoi powoli pojawiającej się w grupie, swoje kroki stawiali nieco ostrożniej. W końcu dotarli do miejsca, w którym ich szczęście ponownie ulatniało się i zdać musieli się na swoją pomysłowość, gdyż most, który miał przeprawić ich nad rzeką daleko pod nimi, przestał istnieć. Gdy elfka zwiedzała okolicę, badała rzekę i otaczającą ich przyrodę, Maciej i Nulgath naradzali się nad pomysłem ścięcia kilku drzew, aby naprawić most, a Ander studiował pozostałości łącznika obu stron rzeki, znikąd pojawił się nie kto inny jak handlarz Jorpip ze swoim mechanicznym rumakiem. Bez trudu jednym skokiem pokonał rozpadający się most, zsiadł z machiny i przemówił najbardziej przekonującym głosem, jaki w sobie miał. Ponownie usiłował sprzedać podróżnikom swój wynalazek, jak mówił: ręczną piłę, która pomogłaby im w chwilę pozbyć się problemu z mostem. Jednoznacznie dali mu jednak do zrozumienia, że nie są zainteresowani, a w ogóle to nadal nie mają pieniędzy i spławili go bez krzty wyrzutów. Podejrzewali bowiem, że to Jorpip stał za zamachem na życie Andera, a kto wie, może i za zdemolowaniem mostu. Zniesmaczony handlarz wspomniał coś o swoim kierunku podróży, który niefortunnie schodził się z poszukiwaczami przygód i odszedł w taki sam sposób, jak przybył.

Ostateczną decyzją, jaką podjęto w sprawie mostu nie do przejścia, było przeskoczenie go. Sara dając przykład reszcie, przeskoczyła ponad skruszoną częścią mostu jakby bez wysiłku, zachęcając tym samym resztę do powtórzenia jej wyczynu. Nulgath, wielki i ciężki demon nie podołał zadaniu jako pierwszy i nie odbił się wystarczająco mocno, żeby doskoczyć na drugi koniec. W efekcie most udekorowany został pierwszą, ledwo wiszącą bombką. Sytuacji ratować nie było jak - mały elf podciągający trzy razy większego demona - takie wyczyny można znaleźć tylko w baśniach. Toteż nie myśląc zbyt wiele, kolejną osobą, która podjęła się wyzwania przeskoczenia mostu i nie podołała, był Ander. Wcześniejsze starcie z morderczym drzewem musiało wyczerpać go na tyle, żeby udekorował sobą most, zawisając na nogach Nulgatha. Nastała chwila paniki, niekontrolowanego bujania się ponad wartką rzeką, aż w końcu czas na działanie. Ponad niezrozumiałymi okrzykami towarzyszy, człowiek kilkukrotnie mniejszy od demona, na którym wisiał, zaczął podciągać się i wspinać po niezadowolonym towarzyszu. Udało mu się wydostać ponad głowę Nulgatha, został dosięgnięty przez dłonie elfki i wciągnięty na powierzchnię. W wyniku tej wspinaczki demon stracił siły, jego ręce odmówiły dalszej współpracy i spadł na występek ziemi blisko rzeki. Był na tyle mały, że demon zwisał z niego jak kot próbujący podciągnąć się na płocie. Akcja ratunkowa trwała, a skupieni towarzysze, niedopuszczający do siebie możliwości porzucenia demona na łaskę rzeki, wymyślili plan ocalenia go. Przeszukano plecaki w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby im i trafili idealnie - lina dłuższa niż w tej sytuacji potrzebna, a nawet druga na zapasie. Jeden koniec przywiązano do drzewa już po drugiej stronie mostu i zaczęto rzucać ją tak, aby dosięgnęła demona. Poszło dość sprawnie i już po chwili cała trójka zmagała się ze wciąganiem nieszczęśnika na stały ląd.

Wykończeni zarówno psychicznie, jak i fizycznie opadli na ziemię, próbując złapać oddech po wyczynach ostatnich kilku minut. Nim powrócili na szlak, opóźnieni byli już dobre pół godziny. Do końca jednak pozostało już niewiele drogi, a i ta na szczęście okazała się łaskawą i nie przysporzyła im już więcej nieszczęść.


0